sobota, 13 września 2014

"Śmierć letnią porą" - Mons Kallentoft

 Komisarz Malin Fors #2

Lato się skończyło, a dni są coraz zimniejsze i krótsze. Troszeczkę tęsknimy za tym ciepłem, prawda? Nie przesadzajmy, bo zima jeszcze nas nie zastała, aczkolwiek ten kto zaczął szkołę lub powrócił do pracy po urlopie wie o czym mówię. Tęsknota się zaczęła. Natomiast jeśli chcecie na trochę przedłużyć i zatrzymać te chwile to może przeczytacie "śmierć letnią porą"? Nie będzie tam widoków rodem z Barcelony czy coś, ale upał z pewnością poczujecie. 

I tym razem Kallentoft daje nam dawkę przesyconych, przytłaczająco dokładnych opisów. Nic w tym złego, ma to swój urok. Szczególnie przydatne, jeśli chcemy poznać główną bohaterkę Malin, jej przyjaciół no i cóż.. ofiary. Wyjątkowo upalne lato daje we znaki, a okres sielanki zakłóca wałęsająca się naga, zgwałcona dziewczynka. Nic nie pamięta - ale może i lepiej. Prawdziwe piekło rozpoczyna się, gdy ofiarami ataków stają się inne młode dziewczyny. Porwania, zabójstwa, gwałty.. nie ma schematu. Jak można się domyśleć rozprzestrzenia się niepokój, ludzie zatrzymują córki w domu, ale to nie wystarczy. Nigdy nie wystarcza. A Malin ma osobiste motywacje by złapać oprawcę. W końcu jej córka może znaleźć się w niebezpieczeństwie...


Ta część jest bardzo podobna do jedynki (RECENZJA) . Istnieje dużo nawiązań do tej części, co mnie cieszy. Znaczy, czasem się wspomina o osobach z jedynki. Opisy są bogate, i intrygujące, ale za dużo w tym filozofii przez co po pewnym czasie ma się serdecznie ich dosyć. Fabuła jest dobra, ale dość przewidywalna. A dobry kryminał na końcówce powinien przyprawiać nas o zawał serca. 


Nie wiem co Mons robi (pewnie to przez opisy) ale strasznie lubię tych bohaterów. Każdy ma wyraźną sylwetkę, i do każdego mam inny stosunek. Podoba mi się też pociągnięty wątek życia prywatnego pani komisarz. Jest to ciekawe, i nie przyćmiewa śledztwa. 


Nie wiem czy wspominałam o tym w recenzji pierwszej części, ale teraz dość uważnie przyglądałam się sprawie kontaktu Malin ze zmarłymi. Znaczy, to trochę tak, że w akcję utworu są wstawione myśli, refleksje duchów. Czasem tylko opisują co czuli gdy umierali, jak to wyglądało z ich punktu widzenia i jak mają się teraz, już po śmierci. A niekiedy starają się doradzać Malin. Wiadomo, że ich nie usłyszy, ale to ciekawe bo mam wrażenie, że ci zmarli bardzo liczą na pomoc w złapaniu ich mordercy. I nie mogą zaznać spokoju, póki Malin nie rozwiąże sprawy. Jest to strasznie wciągające, choć przyznam, że czasem nie miałam już sił tego czytać, po tych całych opisach, zbędnych elementach mój mózg się wyłączał. Można to zaliczyć do dość dużego mankamentu tej książki. 


Taaak, mam radę. Jeśli ktoś nie lubi soczystych opisów, dużej dawki prywaty w kryminałach, i lekkiej przewidywalności to niech nawet nie tyka tej serii. Aczkolwiek jest to naprawdę intrygująca pozycja, niestandardowy kryminał, bo ma w sobie dużo innych motywów. Może trochę przypomina obyczajówkę.. nieważne. Miłego czytania!

Ps. Kompletnie teraz z Agatą nie mamy czasu, przez co leciutko zaniedbałyśmy bloga, ale z przykrością musimy stwierdzić, że na jakiś czas tak pozostanie. :c
Pozdrawiamy! 

sobota, 30 sierpnia 2014

Co zrobić, gdy nie ma się czasu na książki?

Co zrobić, gdy nie ma się czasu na książki? 

Ten problem jest znany chyba każdemu miłośnikowi książek. Ci, co nie czytają i tak mają to w dupie i się nie przejmują - szczęściarze. Natomiast my, cóż mamy począć, gdy straaaasznie chce nam się czytać, ale przychodzi się styranym z pracy/szkoły, ma inne obowiązki na głowie i wory pod oczami od niższej niż sugerowana dawki dziennego zapotrzebowania na sen. Tak właśnie mamy razem z Agatą. Obydwie pracujemy, mamy typowe obowiązki domowe i no chciałoby się zostać przy zdrowych zmysłach i od czasu do czasu spotkać ze znajomymi. A gdzie wolna chwila na książki? NIE MA.


To smutna prawda. I choćbym nie wiem jak kombinowała stać mnie jedynie na kilkanaście stron w tramwaju i to przy odrobinie szczęścia, kiedy to znajdę miejsce do siedzenia. Jednak myśl o błogich chwilach z książką, w innej rzeczywistości, powraca niezachwianie.

Przy śniadaniu, w drodze do pracy, w pracy, w drodze do domu, przy myciu naczyń, przy kolacji, przed snem. A ja chciałabym przedstawić wam dzisiaj dwa warianty tego, co można zrobić w takiej sytuacji.

Z perspektywy typowego książkomaniaka:

Generalnie taki - ktoś - może zrobić - nic. Tylko narzekają, smucą się i przeklinają na brak czasu. Jestem w stanie to zrozumieć, bo bywają takie chwile kiedy na głowie ma się tyle spraw, że nawet nie odczuwa się braku czytania. Dopiero potem nadchodzi wielki kac, z powodu braku książek.

Z perspektywy super-hiper-pozytywnego książkomaniaka:

Myślę o książkach CAŁY CZAS.

* Przy śniadaniu czuję się jak Katniss i Peeta przed igrzyskami.
Przypadek? Nie sądzę.
* Gdy jadę tramwajem POCHŁANIAM strony jak głodny chomik orzeszki. Ostatnio kontroler biletów musiał mnie stuknąć w ramie bo kompletnie przepadłam w książce + miałam słuchawki na uszach. Mieszanka wybuchowa.
* W pracy, na ile mogę, układam moje książki w stosy wg kolejności przeczytania, oczywiście w myślach. Raz za razem. Tak, tak, jestem świadoma, że nie starczy mi czasu na ich przeczytanie bo zaraz kończy się termin biblioteczny, ale pocieszam się faktem, że są gdzieś tam w moim domu i czekają na mój powrót. ;3
* wracając nocnym autobusem do domu myślę jedynie o nocnych łowcach, wyobrażając sobie, że zaraz przyjdzie po mnie przystojny Jace i.. nono, kochane Dary Anioła. <3
* A tuż, tuż przed spaniem leżę i rozmyślam. Kiedy byłam młodsza właśnie przed snem puszczałam wodze fantazji. Tworzyłam własne światy, własnych bohaterów, często umieszczając samą siebie w centrum wydarzeń. Lubiłam wyobrażać sobie, że mam jakąś moc albo specjalne umiejętności. Teraz robię to samo, tylko bardziej w formie książki. :)

Więc jak, czy to rzeczywiście jest tak, że nie mając czasu przestajemy myśleć o książkach? U mnie z pewnością tak nie jest! 

czwartek, 28 sierpnia 2014

Dla fana Sherlock'a małe co nieco...



Wielbiciele, wielbicielki.. doszły mnie słuchy, że wszyscy kochają Sherlocka. I choć jest on na mojej liście "spraw, które muszę załatwić przed śmiercią", to nie przejawiam zbyt intensywnej fascynacji tą postacią.  Ale, że zgłosiła się do mnie dobra koleżanka z prośbą (błaganiem), żebym jako blogger wzięła udał w konkursie.. no to jestem. Bla, bla, bla konkurs jak konkurs, niejeden by powiedział, ale tutaj nagrodą jest biografia samego Benedict'a Cumberbatch'a! Czyli, odtwórcę serialowego Sherlocka. Nie lada gratka. Pewnie niejedna jego fanka już odlicza dni do premiery, która notabene będzie miała miejsce 9.09.2014 !


Poznaj Benedicta „Sherlocka” Cumberbatcha! 

Aktora znanego i uwielbianego przede wszystkim jako odtwórcę postaci Sherlocka Holmesa w bijącym rekordy popularności serialu BBC 

Detektyw, potwór, adwokat, naukowiec, malarz, komik, szpieg – lista rewelacyjnych ról Benedicta Cumberbatcha jest długa. Grał już ikoniczne osobowości współczesnego świata, postaci historyczne i kultowych bohaterów literackich. 
Wciąż rosnącą popularność zawdzięcza udziałowi w filmach:  „Piąta władza”,  „Zniewolony. 12 Years a Slave”,  „Sierpień w hrabstwie Osage”, „W ciemność. Star Trek” czy „Hobbit”. 
Bez wątpienia jednak największą sławę przyniosła mu tytułowa rola współczesnego, ekscentrycznego detektywa w serialu „Sherlock”. 

Barwne życie osobiste tego idola kobiet oraz wspaniała, błyskotliwa kariera aktorska czynią Benedicta Cumberbatcha idealnym bohaterem fascynującej książki. 

Prawdziwa gratka dla fanów Benedicta Cumberbatcha! 
Jedyna taka biografia! "

~ Taki opis widnieje na stronie wydawnictwa REPLIKA


Dla przyjaciół zrobię wszystko, także, Szysza, wisisz mi piwo. ^^ Nie ma nic za darmo, life is brutal.

Jednym z warunków było opublikowanie posta na ten temat, panie i panowie, oto post. Trzymajcie kciuki i jeśli chcecie sami weźcie udział. Buziaki!

Benedict Cumberbatch to marka sama w sobie. Biografia serialowego Sherlocka Holmesa Wydawnictwa Replika na wyciągnięcie ręki!



niedziela, 3 sierpnia 2014

"Dziewięć żyć Chloe King. Upadła" - Liz Braswell

Dziewięć żyć Chloe King #1

Wiecie, że uwielbiam Kobietę Kot? To jeden ze stu moich ulubionych filmów. Zawsze intrygowało mnie jak Halle Berry wije się i kopie tyłki bad guys. Moim skrytym marzeniem jest, żeby moja kotka (która nazywa się Fiona - nie wiem o czym myślałam nadając jej to imię) wielbiła mnie i zawsze przy mnie była, a jak przypadkowo się zabiję uratowała mnie z opresji i zamieniła w seksowną oraz niebezpieczną Catwoman. Marzenia..
Ale Chloe gdzieś zmieściła się w granicach mojej wybujałej wyobraźni, i choć kotów tam nie było, to zyskała pewne zdolności. Po tym jak umarła. 

Umarła! 

Taaak, Chloe jest szesnastolatką adoptowaną z Rosji, która w swoje urodziny umarła, a potem wstała jak niby nic i zaczęła spoufalać się z mężczyznami na lewo i prawo. Oprócz niepohamowanej żądzy, zyskała umiejętność szybkiego biegu, wysokich skoków i wysuwania pazurków. Dużo sypia, ma dobry wzrok.. upodabnia się do kota. A na dodatek jest na celowniku Bractwa Dziesiątego Ostrza. Czy zdoła zachować swoje dziewięć żyć? Jakie tajemnice zostają przed nią ukryte? Kto jest przyjacielem a kto wrogiem?

Mam niezdrowe wrażenie, że ta książka jest zwyczajnie dziecinna i niedbale napisana. Nie wiem dla jakiej grupy wiekowej byłaby odpowiednia, ale ja już raczej się do niej nie zaliczam. Dla mnie to było dość puste, bez wyrazu. Przyznam, że potencjał jest bardzo duży. Motyw ludzi posiadających cechy kocie jest dość znany, ale nie przypominam, żeby ktoś ostatnio go wykorzystał (oprócz filmu). Uważam, że wybór szesnastolatki na główną bohaterkę zamiast osiemnastolatki, na przykład, był błędem. Zyskalibyśmy więcej naturalności i ostrości. Ale nie mi pouczać autorkę, stało się i się nie odstanie.

Chloe jako postać mnie zawiodła, ale i zaskoczyła. Z jednej strony to jeszcze zagubiona nastolatka, która spokojnie mogłaby udawać dziecko z podstawówki. A z drugiej umie się odnaleźć w sytuacji i nie postępuje bezmyślnie. Chodzi do pracy po szkole, umawia się ze starszym chłopakiem.. i z rówieśnikiem. Z kwiatka na kwiatek, ale to wciąż niezrównoważona nastolatka. Jej kreacja jest dualistyczna, i mam tylko nadzieję, że w drugiej części Liz Braswell coś z tym zrobi. Choć, już pod koniec książki zauważyłam, że Chloe się zmieniła i być może trochę dojrzała. To dobry znak. 

Bardzo mało opisów, a jeśli już jakieś były to głupkowate i niepotrzebne. Jedynie co ratuje cały zarys książki to opisy walki i to w jaki sposób Chloe odkrywa swoje nowe umiejętności. To jak przeskakuje z budynku na budynek, jak przekracza swoje granice jest przedstawione w naprawdę ciekawy sposób. Walki nie było zbyt wiele, ale to co otrzymaliśmy było dobre. 

Jest dużo tajemnic, ale bez tej mrocznej aury, tylko po prostu mało jest opisane. W książce panuje chaos, mało który element został przemyślany. Prowokują czytelnika, bo on myśli, że to coś istotnego a potem te elementy są pomijane i właściwie się do nich nie wraca. W dodatku, o zgrozo, występuje ogrom kolokwialnych wyrażeń, które być może są dość "cool" dla gimnazjalisty, ale dla mnie niestety już nie.

Nie jest to żadna wymagająca powieść, i nigdy taką być nie miała. Czytało się ją dobrze, mimo całych tych moich narzekań. To taka lektura na jedną noc, lub jeden dzień, gdzie jest po prostu przyjemnie. Ale nie należy oczekiwać niczego więcej. Myślę, że sięgnę po następne części, być może już w najbliższym czasie. Ciekawi mnie co będzie dalej a to już coś. 


Dziewięć żyć Chloe King #2

Dziewięć żyć Chloe King #3

ohh, ale druga i trzecia część mają piękne okładki! Kurcze, dlaczego jedynka ma taką brzydką?

piątek, 1 sierpnia 2014

"Przez bezmiar nocy" - Veronica Rossi

Przez burze ognia #2

Kolejna dawka silnych wrażeń. Po wydarzeniach w jedynce Arii i Perry'emu przyjdzie się spotkać tylko na chwilę. On zajęty jest plemieniem, za które jest odpowiedzialny. A ona otrzymała misję odnalezienia Wielkiego Błękitu. 

Burze eterowe się nasilają. Tam gdzie kiedyś było względnie bezpiecznie teraz króluje lęk o następny dzień. Każdy chce znaleźć Wielki Błękit. Ale nie każdemu będzie to dane. 

Liczyłam, że autorka nas czymś zaskoczy, coś uwydatni, ale właściwie jedyne co czułam to zimny oddech na swoim karku mówiący: szybciej, szybciej, już niedaleko do Wielkiego Błękitu
Bezsensowna jest wiedza, że główny cel tej książki to dotarcie do bezpiecznej przystani zwanej Wielki Błękit. Pierwsza część była odpowiednia, poznajemy bohaterów i wgl, ale dwójeczka nie wniosła niczego nowego. Była tylko spoiwem łączącym pierwszy tom z trzecim. I nie powinno dać się tego odczuć.

Spodziewałam się też jakiegoś  wyjaśnienia skąd eter właściwie się wziął, ale niczego takiego nie otrzymałam. Jestem bogatsza w wiedzę o tym świecie, ale nie jest to ani wyraźne ani przejrzyste. Natomiast bohaterów polubiłam jeszcze bardziej, o ile się da. Uważam, że Aria i Perry są dla siebie stworzeni, i pomimo, prób na które są wystawiani, nie poddają się i walczą o miłość. A muszę napomknąć, że właściwie 2/3 książki są od siebie odseparowani (buuu).Wprowadzono kilku nowych bohaterów, a może trafniejszym określeniem byłoby, że poznajemy tych, o których już była mowa. Podoba mi się transformacja Arii. Z zagubionej i niewinnej zmieniła się w prawdziwą wojowniczkę. Ale mam żal, że jej przemiana nie została ukazana, tylko "stała się" pomiędzy częściami. 

Miłość to niesforny ptak, którego nikt nie może oswoić.

Akcja jest powolna i nudna, i naprawdę nic takiego się nie dzieje (no może oprócz końcowych stron) ale pochłonęłam ją jak gąbka wodę. Przeleciało mi hop bęc i już. Mam takie uczucie, że mogłabym wielokrotnie ją czytać i by mi się nie znudziła. 

Styl pisania Rossi właściwie się nie zmienił, nic nie zauważyłam. Natomiast opisy uczuć ewidentnie są atutem ten serii. To niezwykłe jak samym słowem można tak niedyskretnie wpływać na czytelnika. To wina pobudzanych emocji. I choć dzieje się niewiele, to każdy rozdział obfity jest w kształtowanie relacji, delektowanie się uczuciami. 

Nie uważam żeby to była najlepsza środkowa część ever, ale liczę, że Wielki Błękit będzie wart poświęcenia. :) 

Przez burze ognia #1
RECENZJA

Przez burze ognia #3

wtorek, 29 lipca 2014

"Dotyk Julii" - Tahereh Mafi


Dotyk Julii #1 

Beznadziejna tylna okładka. Nic tam nie ma. Tylko pusta paplanina "Zostałam przeklęta. Mam niezwykły dar". Przyznaję, wygląda to świetnie i intryguje. Ale żadnych konkretów. Otworzyłam pierwszą stronę i bach! tak poirytowana już dawno nie byłam. Kreski. Nierówne kreski! Nie jestem pedantką, ale przekreślenie zaczynające się u dołu i kończące się u góry to nie mój top. Dobra, wybaczyłam bym, w końcu nie jestem bez serca, ale każde przekreślenie żyło swoim własnym życiem. Jedne kończyły się na ostatniej literze, inne kompletnie poza literami - udręka. Oczywiście główna bohaterka od 264 dni była zamknięta w więzieniu, rozumiem, że można lekko zbzikować, ale ona mówi coś takiego: "Jestem zaskoczona, że nie zapomniałam ludzkiej mowy". Nie mogła mówić do siebie? -.- Przez pierwszych kilkanaście stron poziom agresji wzrósł u mnie z zera do tysiąca, wyobraziłam sobie jak rozrywam książkę na kawałki i palę w ognisku. Ale całe to negatywne nastawienie zniknęło, gdy w jej celi pojawił się chłopak, nie byle jaki - w sekundzie zapomniałam, że zdążyłam znienawidzić tę książkę.

Narracja pierwszoosobowa jest moją ulubioną. Jest bardzo intensywnie, wszystko przybiera kształty jakbym spoglądała na nie własnymi oczami. Nie tylko czytam. Staję się tym kto prowadzi narrację. Jak dla mnie, od dzisiaj mogę być Julią. ^^ Ona nie dotykała, ani nie była dotykana od bardzo dawna. Jest zlękniona, że mogłaby kogoś zabić. Znalazła się w więzieniu, a gdy dołącza do niej Adam, rodzi się między nimi coś intymnego. Ale także rozpoczyna się czas zmian. Będzie musiała stanąć przed decyzjami w jaki sposób wykorzystać umiejętność dar. Jest także Warner, postać, wydaje mi się bardzo złożona. Pragnie władzy, ma ku temu warunki, ale pomimo brutalności, jest w nim coś dobrego, co polubiłam. Mam nadzieję, że w dalszych częściach też będzie grał jedne z pierwszych skrzypiec.

Wszystko jest owiane tajemnicą. Nie do końca znamy genezę tego świata, właściwie w ogóle uważam, że został kiepsko przedstawiony. Bardzo dużo się o nim wspomina, o sytuacji politycznej, ale to wszystko jest dla mnie niespójne. Domyślam się, że specjalnie tak zrobiono. Julia była prawie rok w więzieniu, więc została jakby pominięta w wydarzeniach, które miały miejsce. No i gdyby od razu autorka wszystko wyjaśniła, mogłoby być nudno. Ale nie został podany nawet rok. Nie wiem czy to teraźniejszość czy przyszłość, mogłabym zgadywać ale lubię wiedzieć na czym stoję. Nawet nie wiem czy mam sobie wyobrażać otoczenie jako tożsame z naszym czy jako zupełnie coś nowego, bo niby jest podobnie, ale zupełnie inaczej. Jakby trwała tam wojna, albo już było po wojnie... sama nie wiem. Za to opisy są bardzo dobre. Uczuć. Relacji. Oraz wnętrz, Julia zwraca uwagę nawet na głupie dywany rozłożone na podłodze.

Jest gorąco, seksownie i burzliwie. Czytając miałam gromadkę kolibrów w brzuchu. Motylki. Lub cokolwiek tam chcecie. Wiem, że to zabrzmi naiwnie i pewnie mało to was interesuje, ale czułam się jakbym miała gorączkę, której nie mogę zbić. Nie powiem dlaczego, bo byłby to spoiler, ale chyba każdy był lekko przytłoczony natężeniem tych wszystkich wrażeń. Uwaga była skupiona na dwójce głównych bohaterów. I jak najbardziej jest to romans. Ale nie zapomniano też o innych wątkach. Są tacy, którzy chcą zmienić świat i wykreować go po swojemu, na własnych warunkach, używając przemocy oraz tacy, którzy się buntują.

Jestem bardzo ciekawa jak to się ułoży. Jestem spragniona dotyku Julii, bo można powiedzieć, że mnie naznaczyła. I już nie potrafię o nich zapomnieć. Pióro Tehereh mnie zaskoczyło. Bardzo lekko się czyta, wręcz pochłania. A w dodatku jest innowacyjne. Jeśli powiem, że to nowa era dla literatury, niestety będzie to przesada, ale rzeczywiście czułam, że to coś innego, nowoczesnego. Chociażby te irytujące przekreślenia. Ale ja ich nienawidzę.

Ps. Które wydanie wam się bardziej podoba - ze szklaną sukienką czy okiem?

Dotyk Julii #2
Dotyk Julii #3


wtorek, 22 lipca 2014

"Mała dziwka" - Jackie Collins


Powiem wam jak odbieram zamysł tej książki. Według mnie miało zostać w niej ujęte życie bogaczy oraz przekornie, biedaków. Sama autorka należy raczej do grupy ludzi, którzy nie muszą martwić się o to ,co pod koniec miesiąca włożyć do garnka. Podejrzewam, że od gotowania ma swoich ludzi. Ale co z tego? Nawet jeśli początkowo wyobraziłam ją sobie jako lalunię, która chciała pochwalić się swoim "wyimaginowanym" talentem pisarskim, to po tej lekturze nie mogę powiedzieć, że nic z tej lektury nie wyciągnęłam. Przeciwnie, nauczyłam się całkiem sporo. I nie tylko tego, że, ludzie wyżej postawieni są cholernie wpływowi, ale przede wszystkim, że należy brać z dystansem życie gwiazd.

Trzeba być odważnym albo spragnionym rozgłosu, aby zatytułować książkę "Mała dziwka". To własnie on mnie zaintrygował. Chyba spodziewałam się czegoś pokroju "Pięćdziesięciu twarzy Greya", ale to nie o sam erotyzm chodzi. "Mała dziwka" zwyczajnie pokazuje jakie rozkoszne i puste jest życie celebrytów.

Rozdziały podzielone są na osoby, których one bliżej dotyczą. Annabelle, Denver, Carolyn i Bobby.

Annabelle jest rozpieszczoną, mega seksowną snobką. Prowadzi agencję "Pań na telefon" i wydaje jej się, że to idealny biznes. Wykorzystuje wszystko i wszystkich, ale generalnie nawet nie pałałam do niej nienawiścią. Jest z niej typowa córeczka hollywoodzkich gwiazd.

Denver to świetna bohaterka. Taka, która się rozwija w trakcie powieści. Można określić ją jako "ta mądra", bo rzeczywiście mimo, że żyje w kolebce burżujów - Los Angeles, to nie poddaje się urokowi tego miejsca i zostaje prawnikiem. Jak dla mnie jest jedyną pełną postacią, i szczerze ją lubię.

Carolyn to kobieta, która próbuje zatrzymać swojego szefa-kochanka od odejścia, ściemą o ciąży. Błagam. Natomiast bardzo się cieszę, że później porządnie za to oberwała, bo wspomniany szef-kochanek nie za bardzo chce rozwodu z żoną, szczególnie że jest senatorem i ma.. reputację.

A Bobby jest cudowny. To bogaty i wpływowy mężczyzna, młody, piękny i z pasją. Nie jest głupi ani rozpuszczony, świetnie radzi sobie w życiu celebrytów, i uczciwie pracuje.

Tę czwórkę łączą więzi. Ale i dzielą wątki. Nie było głównego motywu, na którym opierałaby się opowieść ale przynajmniej kilka niespójnych, które mąciły mi w głowie. Nie wiedziałam czy mam się skupić na zabójstwie matki Annabelle czy porwaniu Carolyn. To drugie było o wiele lepiej opisane, i jakoś wpływało na bohaterów, natomiast ten pierwszy wątek towarzyszył nam od początku ale zdawał się być jedynie tłem. Co mnie strasznie poirytowało. Mogło być to wykorzystane jako dodatkowy element, przekształcić te wypociny w kryminał albo coś, a tu zero szczegółów śledztwa. Po prostu umarła matka, nikt się tym nie przejmuje ale każdy o tym mówi, a na koniec nagle dostajemy wiadomość kto był sprawcą. Nie spodobało mi się to.

Oprócz tego byłam ogromnie znużona. Było to intrygujące ,ale akcji właściwie brak. Dużo dialogów, mało opisów, bardziej takie wstawki, żeby czymś wypełnić strony. Jest to lekka lektura, jak się ktoś postara, to znajdzie tam jakieś przesłanie, ale było to jedynie dreptanie po płyciźnie, na granicy, gdzie przy następnym kroku mogłaby się czaić głębia. Ale nie podążyło to w tym kierunku dlatego jestem trochę zawiedziona, ale i zaskoczona, bo początkowo i tak na wiele nie liczyłam. Jakby komuś wpadła w łapki to na lato z pewnością będzie przyjemna. :)

niedziela, 20 lipca 2014

"Ogród wspomnień" - Amy Hatvany


Wiecie, chyba dla każdego przychodzi taki czas w życiu kiedy zastanawia się jak wpłynęło na niego dzieciństwo, że dziś jesteśmy tym kim jesteśmy. Myślę, że wszyscy noszą w sercu żal, związany z okresem kiedy nie byliśmy jeszcze w stanie się obronić. Dzieciństwo. Co mogliśmy zrobić w wieku dziesięciu lat? Nic. Wszystko zależało od osób, którzy sprawiali nad nami pieczę. A co jeśli sobie z tym nie radzili? Co jeśli wywołali u nas łzy każdej nocy, wykreowali potwory spod naszego łóżka i pokazali nam czym jest smutek, złość i lęk? Czy będąc dorosłym można wybaczyć błędy rodziców sprzed lat? Jak można przebaczyć, skoro to nas definiuje a koszmary przychodzą. Wciąż przychodzą...

Jeśli dobrze się zastanowimy, to każdy z nas może być taką Eden. Główna bohaterka jest już dorosła, ale wciąż nie może uwolnić się od przeszłości. Od bardzo dawna nie miała kontaktu z ojcem, i czas by go odszukać. Jest już gotowa. Gotowa wybaczyć, że się poddał. Gdy miała dziesięć lat ojciec był jej całym światem. A ona jego promyczkiem, rozpraszającym wszystkie cienie. David był chory psychicznie, właściwie nie wiadomo było co mu dolega, ale nie radził sobie sam ze sobą. Powoli wkraczał w ciemność ,aż go owładnęła. Próbował popełnić samobójstwo i od tamtego czasu się nie widzieli. Nie wrócił do domu, zabrano go do szpitala i tyle. A dwadzieścia lat później Eden chce go odszukać, bo nigdy nie przestała go kochać.

Od początku się wie, że to opowieść pełna goryczy, jednak niezwykłe były te nikłe iskierki, momenty kiedy zaśmiałam się, czując pozytywne emocje, chociaż w następnym odruchu upominałam się, że ma to być dramat pełen żalu. Bo własnie, główna bohaterka poszukuje ojca i odnajduje miłość swego życia. Przeplecione są melancholijna determinacja by nawiązać kontakt z tatą oraz odnajdywanie bezpieczeństwa w ramionach mężczyzny, który, notabene, pomaga osobom bezdomnym. Przy tej znajomości towarzyszyły mi igraszki motylków w brzuchu, przyjemnie łaskotały. Miło było widzieć, że dziewczyna ma takie wsparcie. Uczucia oparte na zrozumieniu.

2010 - obecność.
od 1989 - przeszłość.
Rozdziały zostały podzielone na osoby - oczami Eden lub jej ojca - oraz lata. Dokładnie została opisana sytuacja, a raczej ciąg zdarzeń w przeszłości. To jak postępowała choroba Davida. Jak z tym czuła się Eden. Co przeżywał jej ojciec. No i teraźniejszość, czyli głównie poszukiwania i powoli ulatująca nadzieja.

Poruszone są wątki nie tylko bezdomności, chorób psychicznych i zagubienia, ale także ogólnych problemów. Prostytucja, uzależnienia, alkoholizm. Czasem życie na dnie jest jedyną szansą na przetrwanie. Ojciec Eden tułał się po świecie i starał uspokoić potwory w głowie - nieważne gdzie był i co robił, ważne, że nie poddał się śmierci.

Bohaterów występuje mało, ale każdy jest istotny i doprecyzowany. Z paroma wyjątkami. Ale zawsze znajdą się jakieś niuanse. Zwróciłam uwagę na dużą ilość nazw. Nie są przytłaczające, wręcz odwrotnie, urzeczywistniają historię. Gdy przyglądałam się okładce, zawsze osądzałam autorkę za tytuł. Wydawał mi się protekcjonalny i zużyty, ale nie wyobrażam sobie innego. Już nie. Bo wszystko nabrało sensu, i teraz widząc myśląc o nim, zakręca się łza w oku. .

Polecam ją każdemu, który miał trudną sytuację w dzieciństwie, albo ma żale do rodziców. Ja sama takie mam, wobec ojca. Wciąż nie jestem gotowa, nie tak jak Eden, aby się z tym zmierzyć. Ale ta książka otworzyła mi oczy na pewne sprawy i dodała otuchy. Taką książkę chciałabym mieć na ciężkie dni, kiedy przeszłość nie daje wytchnienia.

środa, 16 lipca 2014

See Bloggers, czyli kolejne spotkanie w Sopocie!

Właściwie nie mamy was zbyt wielu informacji do przekazania, oprócz tej, że 16 i 17 sierpnia tego roku w Sopocie odbędzie się ogólnopolskie spotkanie blogerów See Bloggers. Nie ogranicza się ono jedynie do moli książkowych natomiast przyjmie blogerów o całej gamie tematycznej. Spodziewam się spotkać tam autorów blogów modowych, życiowych, a nawet "trochę o kuchni" itp. O ile oczywiście razem z Agatą dostaniemy się na listę. Miejsc jest 150 a zapisy ruszają już w ten piątek! 

A co konkretnie dla nas - blogerów przygotowują? Dzień pierwszy ma być typową grą wstępną. Plażowanie, chillowanie i poznawanie się. Natomiast następnego dnia mają odbywać się prelekcje. Z pewnością skończymy ten dzień mając większą wiedzę o blogowaniu, z poradami i nowymi pomysłami na siebie. Kto będzie przeprowadzał wykłady i o czym one będą mówić to wciąż tajemnica, chociaż organizatorzy powoli uginają się pod naszą siłą woli i zdradzają dzień za dniem co raz więcej informacji. A właśnie, jeśli chcecie dowiedzieć się więcej, możecie znaleźć profil See Bloggers na facebooku.

To świetna okazja aby się spotkać, nauczyć czegoś nowego, pogadać, no i przede wszystkim poznać nowych ludzi. Taka wartość jest nieoceniona. A domyślam się, że ten event sprowadzi do Sopotu wielu fajnych i godnych poznania blogerów.

Cóż, jeśli wszystko pójdzie dobrze, to do zobaczenia w sierpniu! Buziaki! ;*

poniedziałek, 14 lipca 2014

,,Zakochać się" - Cecelia Ahern



Życie... dla jednych największy dar od losu ,aby dla innych być istnym koszmarem.
 Takie dwa różnorodne podejścia do tego tematu prezentują Adam Basil i Christine Rose. Ich znajomość zaczyna się dosyć nieszablonowo ,ponieważ poznają się podczas próby samobójczej Adama ,kiedy to usiłuje skoczyć z mostu. W wyniku niesamowitego szczęścia ,kobiecie udaje się namówić tajemniczego nieznajomego do odłożenia decyzji o zakończeniu swojego życia. Niestety ,umowa jaką zawierają ma jeden, nieznoszący sprzeciwu warunek. Christine ma czas do 35 urodzin Adama (czyli około dwa tygodnie) ,aby przekonać go do tego ,że życie ma sens. Jeżeli jej się nie uda ,mężczyzna popełni samobójstwo ,a kobieta mu w tym nie przeszkodzi. Od tej chwili rozpoczyna się walka z czasem ,który przemija nieubłaganie. 
Czy wysiłki Christine przyniosą skutek?
Jak się potoczą losy tej dwójki?


Twórczość Cecelii Ahern znam od dawna. Nie ukrywam ,że wszystkie jej książki darzę sympatią ,dlatego z wielką przyjemnością zabrałam się za ,,Zakochać się". Po raz kolejny nie zawiodłam się na tej wyjątkowej historii ,która mimowolnie przywołała wspomnienie mojej kwietniowej wizyty w kinie ,kiedy oglądałam ,,Naukę spadania". Opis widoczny na okładce powieści sprawił ,że od razu przeniosłam się z uśmiechem do tego dnia ;)

Dodatkowo cieszy mnie fakt ,że wygląd okładki najnowszej powieści Ahern doskonale współgra z czytaną przeze mnie książką ,,Sto imion". Nie ,żebym była pedantką ,ale kwestia wizualna ma dla mnie chociaż minimalne znaczenie.

Sam zamysł historii poprzez wyraźne podobieństwo do wspomnianego przeze mnie wcześniej filmu ,traci dość dużo na oryginalności. Ale w pewnym momencie książki przestało mi to przeszkadzać. Tak bardzo zainteresowałam się postacią Adama ,że straciłam głowę i przestałam racjonalnie myśleć! Połączenie tajemnicy ,pięknej buzi i nutki sarkazmu zmiksowanej ze skłonnościami autodestrukcyjnymi to coś ,co zrobiło na mnie ogromne wrażenie i dlatego w tym momencie powinny się rozlec wielkie brawa dla autorki. ;)

W książce znalazła się jedna rzecz ,która wybitnie mnie irytowała. Christine... Niby taka empatyczna, miła i pomocna ,ale cały czas wydawała mi się bezosobowa oraz nijaka. Sam fakt, że nie umie żyć bez poradników ,wprawiał mnie w zdumienie i jednocześnie znużenie. Osobiście, bardzo cenię bohaterów wyjątkowych ,mających w sobie iskrę energii. Niestety Christine mi tego nie zapewniła ,jednakże w pewnym sensie zastąpił ją Adam. Dziewczyna kryła w sobie niesamowitą tajemnicę ,która ostatecznie sprawiła ,że częściowo mogę jej wszystko wybaczyć.

Książka jest skonstruowana tak ,że wszystko dzieje się wedle harmonogramu. Sama budowa rozdziałów, przywodzi mi na myśl poradniki ,tak bardzo uwielbiane przez Christine. Jest to moim zdaniem miłe nawiązanie do treści książki ,sprawiające ,że przyjemniej się ją czyta.

Historia mimo swojej pesymistycznej tematyki jest bardzo wesoła! Pokazuje ,że można wyjść na prostą z każdej ,nawet najtrudniejszej sytuacji. Z przymrużeniem oka prezentuje losy ,początkowo obcych sobie ludzi ,których los splata ze sobą tak mocno ,że nie mogą się od siebie uwolnić. ,,Zakochać się" to doskonała propozycja czytelnicza dla wszystkich ludzi chcących docenić to co ich otacza oraz dostrzec małe rzeczy ,na które na co dzień nie zwraca się uwagi. Powieść daje nadzieję na lepsze jutro i skłania do refleksji. Jeżeli lubisz tak sugestywne książki ,nie czekaj. Zmień swoje spojrzenie na świat, chociaż na chwilę! Przeczytaj najnowszą książkę Ahern ,a na pewno to osiągniesz. 

sobota, 12 lipca 2014

Spotkanie z blogerami, autorami... a może nad morze?

fot. Iza Tusk
Czas na relację! W sobotę miałyśmy okazję uczestniczyć w spotkaniu blogerów w Sopocie, co tu dużo mówić - było cudownie! Tak jak i w zeszłym roku (tu wpis) organizatorkami były Beatka z "Co warto czytać?" oraz Bookfa z "Lost.in.the.library". Jesteście świetne, bardzo dziękujemy za trud jaki włożyłyście w przygotowania. :) Kto nie był na "A może nad morze? Z książką 2" niech wyrywa włosy z głowy i już teraz odnotuje w kalendarzu spotkanie wakacyjne na 2015 rok (na które bardzo liczymy ;p). 


Co się działo na spotkaniu? Przede wszystkim dużo rozmawialiśmy. Było nas około trzydziestki. Możecie to sobie wyobrazić? Piękny letni dzień, bardzo gorąco, multum turystów, otwarcie sezonu, skromnie ubrane tancerki, kibice rozgrywek piłkarskich (bo przecież mundial wciąż trwa) oraz my - zapaleni czytelnicy, przez niektórych zwani molami książkowymi. Mimo, że w Zatoce Sztuki hałas sięgał prawdopodobnie ponad skalę akceptacji to my, zacięci w bojach, dalej dyskutowaliśmy, próbowaliśmy szczęścia w losowaniach i sprawdzaliśmy swoją pamięć fotograficzną w przygotowanym quizie. Wcale nie było łatwo się dogadać, bo stół był długi a wokół strasznie głośno, dlatego nie dałyśmy rady porozmawiać z każdym, ale może za rok uda się zorganizować jakieś cichsze miejsce. 

Nie ma co dużo się rozpisywać na ten temat, w takich spotkaniach obowiązkowo się uczestniczy. Szczególnie, że istniała możliwość swobodnego porozmawiania z autorami, a nawet wybłagania dedykacji. Takim sposobem poznałyśmy m. in. Małgorzatę Piekarską, Marzenę Nowak czy Ewę Formellę. A od pana Mirosława Tomaszewskiego mamy kilka miłych słów spisanych na egzemplarzach "Pełnomocnika", otrzymać książkę razem z dedykacją to zaszczyt!


Moje zdobycze (Sandry)
A, mówiąc o książkach, wypadałoby pochwalić się zdobyczami. Bardzo dziękujemy sponsorom, którzy w tym roku byli wyjątkowo hojni. Nie możemy także zapomnieć o wymianie książkowej - bookcrossing, idealny sposób na odświeżenie swojej biblioteczki. :) W każdym razie, powrót do domu rowerami (dbamy o ekologię.. a raczej oszczędzamy na biletach) nie był taki prosty, obładowane książkami wlekłyśmy się niemiłosiernie. Muszę pamiętać, żeby na następny rok zainwestować w porządny koszyk! 

Nie da się opisać ile zyskałyśmy przez te kilka godzin spędzonych w Zatoce, ale..  zasłodziłyśmy się ogromnymi babeczkami ( zawartość masła była zabójcza). Blogerzy, których uwielbiamy i czytujemy nabrali wyraźnych kształtów - oni mają twarze, każdy inną, i bardzo wiele do powiedzenia! Także my, chyba stałyśmy się im bliższe. Porozmawiałyśmy z autorami, nie tylko o samych książkach ale także jak zabrać się do pisania, skąd czerpać inspirację. Bardzo pouczające, a przede wszystkim motywujące. Jeśli kiedykolwiek zaczęłabym pisać, to właśnie ten moment określiłabym jako brzask jakichkolwiek myśli na ten temat.

Jeszcze raz chciałybyśmy podziękować organizatorkom (dwóm Beatom ^^), sponsorom oraz wszystkim obecnym. Tym, którzy byli najbliżej nas, jak i z przeciwnego krańca stołu. Atmosfera była cudowna, miło było zobaczyć ponownie znajome twarze. A także nawiązać nowe znajomości. Do zobaczenia za rok! ;*

sobota, 5 lipca 2014

"Ofiara w środku zimy" - Mons Kallentoft

Komisarz Malin Fors #1

W kryminałach kolejność nie ma znaczenia? Bullshit, dla mnie ma. Każda sprawa jest inna, fakt, ale nie tylko morderstwo się liczy, a co z bohaterami? Bohaterów trzeba poznać od początku do końca, inaczej ich obraz się rozmaże i pozostaną jedynie jako imiona na papierze. Dlatego jeśli ktoś chce poznać komisarz Malin Fors, niech zacznie od "Ofiary w środku zimy", you`re welcome.  

Linköping. (Ktoś jeszcze ma ochotę zapytać skandynawskich autorów czy mają specjalne sposoby jak wymówić a przede wszystkim zapamiętać te nazwy?) Czas: Luty. Już dawno nie było tak zimno. Trzy warstwy ubrań to stanowczo za mało. Jeśli komuś marzy się zespolić lampę uliczną z językiem to ten czas i to miejsce byłyby idealne. Malin Fors jest bystra, zawzięta i ma trzynastoletnią córkę, Tove (dla mnie już zawsze pozostanie Love, zgubna gra słów; 1:0 dla Kallentoft'a). Z pewnością polubiłam Malin, za charakter. Ta kobieta jest taka naturalna i nieporadna, że czułabym się źle nie lubiąc jej. Fakt, nie nadaje się na matkę (jest beznadziejna w tej roli) jednak jako policjantka całkiem, całkiem sobie radzi.

Przyznam się, że kryminały mnie intrygują. Czasem sprawa sama się rozwiązuje a niekiedy zamyka się ją w pudle, by uzyskała przydomek "przedawnione". Jednak morderstwo to morderstwo. Ktoś stracił życie. Ktoś zabił. To ogromna odpowiedzialność dowieść prawdy. To ostatnia chwila by tchnąć w to martwe ciało pozostałości życia. By samo opowiedziało swoją historię, i było zapamiętane jako człowiek, a nie kupa mięsa. Malin Fors jest policjantką, która odkrywa wszystkie karty, aby dowiedzieć się kto jest mordercą. 

Kompletne pustkowie. Dziesiątki stopni na minusie. Trup. Na drzewie. Ten mężczyzna, gruby, nielubiany, poniżany, bez rodziny.. ma historię. A Malin jest jedynym wolnym słuchaczem. Czas zacząć wykład. 

Ta sprawa otworzy wiele drzwi, poruszy niejeden wątek, a na końcu i tak nie będziecie zaskoczeni. Szczerze mówiąc, już w połowie wiedziałam kto jest winny. Do końca nie domyśliłam się dlaczego, nie znałam całej historii ,ale wiedziałam kto zabił człowieka z drzewa. Ale jest coś jeszcze. Kobieta zgwałcona w lesie. Jej losy to właściwie jeden z głównych wątków. I jak, jak można rozbudzić rządzę wiedzy a na końcu zostawić nas z niczym?! Wciąż nie wiem kto ją zgwałcił. Rozumiem, może sami mamy do tego dojść, może nie, ale to mnie tak dręczy, że wykrzyczałabym to pytanie Kallentoft'owi prosto w twarz i nikt by mnie nie powstrzymał. Tak się nie robi. Za to go pokochałam. Potrafi stworzyć niesamowitą aurę. Przeniósł mnie tam. Przez te kilka godzin byłam Malin Fors i szukałam odpowiedzi. I wcale nie przeszkadzało mi, że wiem kto zabił. Malin też to wiedziała. Ważne były pytania, na które nie znałam odpowiedzi.

Podobał mi się klimat tej powieści, nie mroczny, bardziej śnieżno biały. Tak jak jest tą porą roku: biało, zimno, i pusto. Nikt nie wychodzi z domu. Opisy były dobre, bez zbędnych epitetów, nie za dużo, nie za mało. I to co odróżnia ten kryminał od reszty to życie prywatne pani komisarz. Znaczy, ona właściwie każdą wolną chwilę oddawała na poczet śledztwa, jednak bardzo dobrze została opisana jej relacja z córką. I nie tylko jej, bo przecież nie pracowała sama. Jej koledzy i koleżanki z pracy też mają życia, i fajnie, że je poznaliśmy. Chociaż jak na mój gust mogłoby być o tym trochę więcej napisane. 

Przymknęłam oko na zbytnią szczegółowość. Niektóre rzeczy były zbyt dokładnie opisane, szczególnie, że nie wnosiły nic do sprawy. Fajne są takie tropy, które się sprawdza, ale na końcu i tak okazują się ślepym zaułkiem. Ale, na Boga, za dużo tego było. Za dużo. Nie zaprzątałam sobie głowy zapamiętywaniem tych pobocznych elementów. 
Myślę, że gdybym czytała to w mroźny, zimowy wieczór to ta część zrobiłaby na mnie jeszcze większe wrażenie, ale mimo, ciepłego lata, przyjemnie mnie ochłodziło. A to coś znaczy. 

Komisarz Malin Fors #2
Komisarz Malin Fors #3
Komisarz Malin Fors #4
Komisarz Malin Fors #5

Ps. Nawiązanie do pór roku jest bardzo ciekawe. Prawda? Mi się bardzo podoba, te okładki i tytuły nabierają sensu jak się popatrzy na nie przez pryzmat całej serii. 

środa, 2 lipca 2014

"Przez burze ognia" - Veronica Rossi

Przez burze ognia #1

Tak sobie myślę, że jest jest to jedna z lepszych (pierwsza dwudziestka) książek z gatunku fantasy jaką miałam okazję czytać. Nie wiem co w niej jest, ale pochłonęłam ją w jedną noc. Początek - beznadziejny. Ale rozwinięcie - woooow. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. A ja lubię gdy w lekturze przeciwstawnie występuje subtelność i ogromna moc emocji. Sądziłam, że pozytywne opinie na jej temat są co najmniej na wyrost, jednak, sama stwierdzam, że nie mogę ocenić jej tylko pozytywnie lub tylko negatywnie. To taki idealny środek.

Dobra, ale przybliżę wam lekko zarys fabuły. 
Mamy główną bohaterkę, Arie, która mieszka w Revierie i funkcjonuje w świecie nierealnym. Za pomocą myśli może przenieść się do dowolnej Sfery i doświadczać wszystkiego wielowymiarowo. Dzięki wizjerowi (nakładki na oko) może jednocześnie przebywać w  odizolowanej od reszty świata kopule i bawić się na imprezie, przykładowo, w Paryżu. Na początku kompletnie nie mogłam zrozumieć jak to wszystko działa, ale wraz z rozwijającą się akcją nabierało to sensu. Aria jako postać nie jest do mnie podobna, ale to nic, bo nietrudno przyszło mi się z nią zaprzyjaźnić. 

Perry jest Wygnańcem. Urodził się poza kopułą. Miał styczność jedynie z tym co prawdziwe. Jest męski i odważny. Taki charakterny trochę. Początkowo uważa Arie bardziej jako kule u nogi, jednak potem ujawnia się jego delikatność i opiekuńczość. Perry ma bratanka dla którego jest w stanie zrobić bardzo wiele, i własnie to spowodowało, że złączyły się losy tej dwójki, Arii i Perry'ego. 


Początek, jak już wspomniałam, niczym nie zachęca. Jest nijaki, chaotyczny, taki typowy gniot. Szczerze mówiąc, za pierwszym razem dotrwałam do końca, bodajże, pierwszego rozdziału, i się poddałam. Nie da się czytać książki prawie zasypiając. Ale dałam jej drugą szansę. Akurat nie było niczego lepszego w bibliotece. Przetrwałam pierwsze rozdziały i.. wpadłam w trans. Okej, nie powinno tak być, bo pierwsze zdania są najważniejsze, ten pierwszy rozdział ma połechtać nasze zmysły, a nie zamęczać na śmierć. To dosyć duży minus, no i jest jeszcze ta cała sprawa z wizjerem i tymi Sferami. Wyczuwam duży potencjał, i mam nadzieję, że Pani Rossi nie zepsuje tego wątku, jednak początkowo nic z tego nie pojmowałam. Fakt, nie znam się na cyberprzestrzeni i takich tam bajerach, ale myślę, że można było to wyjaśnić w taki sposób, aby nikt nie miał wątpliwości jak to wszystko działa. Teraz już bardziej to rozumiem, z każdym rozdziałem wiemy coraz więcej, ale początkowo w mojej głowie miałam kołowrotek. A mój wewnętrzny chomik nie nadążał machać malutkimi łapkami. 


To co bardzo mi się podobało to ograniczenie ilości bohaterów, przez co wszyscy byli  bardzo wyraźni. Atmosfera była, powiedziała bym, intymna. Tak jakby była to historia spisana specjalnie dla mnie. Relacja Arii i Perry'ego powoli nabierała tempa. Od lekkiej nienawiści do prawdziwego uczucia. No, co jak co, ale było dość emocjonalnie. Ale i spokojnie. Tak lekko. Dojrzale. A niektóre sceny były prześmieszne. Każde z główny bohaterów ma mocny charakter, a ich dialogi rozśmieszą niejeden "ciężki przypadek depresji". Podobały mi się opisy przyrody, oraz w szerszym obrazie, cały przedstawiony świat. Nie odstaje bardzo od naszego, jest dość realistyczny. Jedynie te dziwne, nowoczesne dodatki. Mam takie odczucie, że mogłabym to podciągnąć pod post apokaliptyczne fantasy jednak autorka niewiele o przeszłości mówi, także pochopnych wniosków nie przystaje mi wysuwać. Zobaczymy co będzie w następnych częściach. 

Generalnie nie jest to żadna ambitna lektura - tylko, o własnie, idealna na wakacje. Lekka, przyjemna, zmysłowa. Ale nie jedynie romans. Jest też trochę tajemnic, ucieczka i pościg. Można na chwilę się zatrzymać i zastanowić co jest dla mnie ważne w życiu. :) 



Przez burze ognia #2


Przez burze ognia #3

poniedziałek, 23 czerwca 2014

,,Karuzela uczuć" - Jodi Picoult


Emily i Chris mieszkają po sąsiedzku. Poznali się dzięki swoim rodzicom ,a właściwie ich przyjaźni. Cofając się w przeszłość, nie potrafią przypomnieć sobie chociażby jednego wspomnienia z dzieciństwa, które nie byłoby związane ze wspólnym spędzaniem czasu. Z biegiem lat ich relacja przechodzi wiele transformacji i ostatecznie w szkole średniej zostają parą. Ich życie komplikuje się podczas pewnego tajemniczego wieczoru. Dźwięk telefonu, który w tym czasie rozbrzmiał w sypialniach ich rodziców, wywrócił ich życie do góry nogami. Prawda jest straszna. Emily umiera po postrzale w głowę. Natomiast Chrisowi udaje się przeżyć. Niestety, nie wszystko jest takie proste jak się wydaje...
Para tej nocy była sama, więc kto zabił Emily?
 A może to było samobójstwo?
Od tej chwili to Chris staje się podejrzanym tej obrzydliwej zbrodni.
Jaka jest prawda? I czy ktoś w nią uwierzy?


W ciągu ostatnich miesięcy przeczytałam już kilka książek Jodi Picoult. Każdej z nich udało się mnie oczarować w mniejszym, lub większym stopniu. Jednak w "Karuzeli uczuć" odnalazłam coś czego się nie spodziewałam. Książki poświęcone nastolatkom od zawsze wydawały mi się infantylne. Przeważnie jest w nich wiele łzawych kwestii, impulsywnych wyborów... Tutaj było coś całkiem innego. Zobaczyłam sylwetki młodych ludzi, którzy wbrew opiniom wszystkich, potrafią świadomie podejmować decyzje, być odpowiedzialnym lub wyznawać nawet najbardziej gorzką prawdę. Zobaczyłam dwójkę bohaterów, którzy odzwierciedlali moje marzenia co do tego jak może wyglądać pierwszy poważny związek.

Sam pomysł na powieść wydawał mi się dość oklepany. Wielka miłość+tragedia= sukces murowany.
Jednak po zapoznaniu się z całością opowieści, moje zdanie na ten temat diametralnie się zmieniło. Pod pozornym płaszczykiem tak zwanej tandety, autorce udało się przemycić gamę różnorodnych emocji. Rozbudowane portrety psychologiczne bohaterów nadały historii prawdziwości i sprawiły, że powieść czytało się jednym tchem!

Zwykle autorzy skupiają się tylko i wyłącznie na głównych bohaterach. Jodi Picoult kocham za to ,że łamie te niepisane zasady. Czasami trudno się połapać, kto tak naprawdę jest w jej książkach najważniejszy. "Karuzela uczuć" pokazała historię miłości Chrisa i Emily oraz to co Chris przeżywał po swoim zatrzymaniu przez policję. Picoult przyjrzała się także emocjom towarzyszącym rodzicom tej dwójki. W sumie to chyba ten ostatni aspekt zrobił na mnie największe wrażenie. Wcześniej ich relacje były tak silne, że diametralna zmiana ich stosunków musiała sprawić, że z każdym słowem mówiłam do siebie mentalne "Wow".

Emily, przykuła moją uwagę, ponieważ po raz pierwszy spotkałam się z tak złożoną postacią. Na zewnątrz perfekcyjna nastolatka, aby w środku okazać się zagubionym wrakiem człowieka. Coś zdumiewającego... Kolejną intrygującą sprawą okazał się jej lęk przed bliskością. Zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Dzięki temu w pewien sposób odnalazłam w niej cząstkę siebie. Czytanie o tym było dla mnie tym bardziej przełomowym momentem znajomości książek Picoult. Dzięki temu upewniłam się, że za jakiś czas na pewno powrócę do tej historii. Może wtedy zrozumiem ją inaczej? Kto wie?

Zakończenia powieści, na szczęście nie udało mi się przewidzieć. Chyba nikt nie będzie w stanie. Może umówmy się tak, jeżeli komuś się uda, to dajcie mi znać, będę miała kogo podziwiać i wielbić ;)


środa, 18 czerwca 2014

"Alicja w krainie Zombi" - Gena Showalter

Kroniki Białego Królika #1

Pewnie zastanawiacie się ile wspólnego mają Zombie z historią Alicji w krainie czarów. Mogę wam powiedzieć, że generalnie wyrazistych powiązań jest niewiele. "Alicja w krainie czarów" zawsze mnie w pewien sposób intrygowała ale i przerażała. Pamiętam, że jako dziecko oglądałam film bardzo często, i za każdym razem moje serce dostawało fioła. Byłam zakochana w tej historii, uwielbiałam każdy jej fragment, ale siedziałam wbita w fotel i nienawidziłam siebie, że znów dałam się ponieść wyobraźni. Wszystko było takie tajemnicze i mroczne, akcja posuwała się powolnymi suwami, specjalnie aby mój żołądek fikał koziołki, ale z drugiej strony Alicja wciąż biegła, i biegła, i biegła.. aby spotkać co rusz nowe istoty tego niesamowitego świata.

Nasza Alicja nie biegła za królikiem, nie była ciekawa tego świata, ale siłą została do niego wciągnięta. Miała kochającą się rodzinę, nieco odstającą od innych, jednak byli dla niej wszystkim, a potem w jednej minucie utraciła to. I co dostała w zamian? Dar widzenia potworów, zwanych Zombie. Nie myślcie sobie, że to namacalne, zimne i ohydne, ruszające się mięso (ja tak początkowo myślałam). Zombie w tej odsłonie są złymi duszami (również mało atrakcyjnymi, ale bez przesady), które tylko nieliczni mogą zobaczyć. Na Alicji ciąży odpowiedzialność, którą na szczęście nie musi dźwigać sama.

Sama postać Alicji bardzo mi się podoba, jest jedną z tych bohaterek, które wydają się kruche, ale mają ten wewnętrzny ogień. Nie jestem pewna, czy jest to postać jakich wiele. Ma swoistą naturę. Łatwo mogłam nawiązać z nią emocjonalny kontakt, chociaż czasem jej kreacja wydawała mi się kopią innych postaci. Chociaż, czy na prawdę aż tak się od siebie różnimy? Nasi bohaterowie też mają prawo być do siebie podobni. Ale to temat na inną rozmowę. Co do innych postaci, to też nie mam do czego się przyczepić. Są na prawdę fajni, tacy wyraziści. Serio, nic do zarzucenia nie mam. Najbardziej polubiłam Kat, przyjaciółkę Alicji, mistrzynię ciętej riposty i prawdziwą kompankę życia - sama mogłabym mieć taką przyjaciółkę. No i Cole.. nie można się oprzeć jego fiołkowym oczom. Warte grzechu. Cóż mogę powiedzieć, mam słabość do takich męskich postaci. 

Alicja musi podjąć walkę z Zombie, bo skoro już je widzi, to stanowią dla niej jeszcze większe zagrożenie. Początkowo ukrywa ten fakt, nazwałabym to fazą zaprzeczenia. A kiedy zbliża się do Cola i jego przyjaciół odkrywa, że nie jest to jedynie jej tajemnica. Temu wszystkiego towarzyszy uczucie grozy i napięcie wiszące w powietrzu. Przy samych postaciach Alicji i Cola wyczuwałam zmysłowość oraz jakby wagę ich postaci. Takie lekkie napięcie, że Alicja jest ważna, że nie bez przyczyny jest inna. Choć z drugiej strony sama Alicja bez reszty bohaterów byłaby niczym, chodzi mi o to, że nie przysłaniała innych, tylko z nimi współgrała. Bardzo mi się to podobało. I co więcej, nie uważam tej książki za romans! Fakt, występuje bardzo silny wątek romantyczny, jednak to jest takie naturalne, że aż niewyczuwalne. Przechodziły mnie dreszcze i chciałam więcej scen Alicji i Cola, ale to chyba nie o tym ma być ta lektura. Moim zdaniem nie jest jedną z tych płytkich książek, tylko ma poruszać serce na wielu płaszczyznach.

Muszę powiedzieć, że pióro autorki mnie zaskoczyło. Owszem tak jak przypuszczałam było prosto, z pewnością nie dla wyrafinowanych czytelników, jednak poczułam w tym magię. Tak jakby Gena Showalter w słowa tchnęła swoją duszę i serce. Nie było bezpośredniości tylko delikatność i wyważenie. Przynajmniej takie odczucia mi towarzyszyły. Pochłonęłam ją w jeden dzień, co dziwniejsze, było upalnie i słonecznie a ja leżąc na sofie po prostu wchłaniałam każdą stronę. A od razu po skończeniu byłam szczęśliwa, wzburzona i marzyłam o kolejnej części. 

Bardzo podobały mi się jedynie subtelne powiązania z "Alicją w krainie czarów". Można zauważyć, że była ona jedynie inspiracją. Byłabym zawiedziona gdyby dzieło Geny okazało się kolejną odsłoną tej historii. Dzięki Bogu. Alicja Bell podąża za chmurką, której kontury przypominają królika. Banalne, ale i urocze. Jej młodsza siostra jest takim "dobrym duchem" tej powieści, nie zżyłam się nią zbyt dobrze, a nawet wydała mi się zbyt dojrzała jak na swój wiek. Ale czuję, że ma jakąś "misję", i w przyszłych częściach będzie stanowiła ważny element. 

Liczę na to, że w dalszych częściach zostanie zachowana ta cudowna, wszechogarniająca magia i że stopniowo będziemy odkrywać więcej powiązań do Krainy Czarów. Otwarcie "Alicji w krainie Zombie" jest tak skok do dziury za białym królikiem. Nie wiadomo co nas tam czeka, ale jest to obietnica podróży. A ta tułaczka podrażni wasze zmysły, puści wodze wyobraźni i otworzy wrota ku przygodzie. 

Kroniki Białego Królika #2

Kroniki Białego Królika #3

środa, 4 czerwca 2014

Czasopismo książkowe - FANBOOK!



Jeszcze nigdy nie pisałam tutaj o czasopismach. Czas to nadrobić!
Kilkanaście dni temu, (wiem, mam małe opóźnienie) dostałam od listonosza intrygującą paczuszkę. Całkowicie zapomniałam o tym, że brałam udział w konkursie dla blogerów, o którym dowiedziałam się od Fabryki Słów. Trzeba było wysłać e-mail z tytułem i autorem książki, która twoim zdaniem jest najlepsza spośród tych wydanych w 2014 roku. Zdradzę Wam, że ja zagłosowałam na ,,Sto imion" Ceceli Ahern. Za niedługo dowiem się, która książka wygra. Już nie mogę się doczekać!

Ogólnie mówiąc, bardzo lubię takie specjalistyczne pisma. Raz na jakiś czas zaglądam do kiosku, czy Empiku i wybieram coś ciekawego. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z FANBOOKiem. Nie wiem, może nie było go w sklepach, albo po prostu nie zwróciłam na niego uwagi. Co jak co, w promocje chyba zbyt wiele nie zainwestowali.

W paczce czekały na mnie trzy numery FANBOOKa i ,,Oszust matrymonialny" Leszka Szymowskiego. Książki jeszcze nie czytałam, została odłożona na lepsze czasy. Może za jakiś czas nabiorę na nią ochotę, kto wie? We wszystkich gazetach zauważyłam ten sam schemat. Kluczową rubryką dla każdego numeru jest ranking. W numerze z przełomu lutego i marca, ukazano trzydzieści najlepszych książek erotycznych. Jeśli ktoś w takich gustuje, to rzeczywiście może być to przydatna informacja. 

W otrzymanym przeze mnie czasopiśmie szczególnie zainteresował mnie artykuł o bestsellerach, których nikt nie chciał wydać. Wiedziałam, że J.K. Rowling miała z tym wielkie problemy, ale reszta autorów zaskoczyła mnie zupełnie. Jestem jak najbardziej za tym, aby dawać szansę młodym recenzentom, dlatego rubryka ,,Młodzi recenzują" była trzecią rzeczą, na którą zwróciłam uwagę po zerknięciu na spis treści.

W FANBOOKu natrafiłam na wiele reklam. Jedne były dla mnie interesujące, inne niekoniecznie. Z jednej strony, fajnie, że wydawnictwa mają szansę zaistnieć, ale wszystko powinno mieć swój umiar. Jest ich zdecydowanie zbyt wiele. Zdaję sobie sprawę, że dzięki nim redakcja otrzymuje duże wsparcie finansowe. Trzeba także jednak dbać o swoich czytelników, którzy są zmęczeni natłokiem reklam w innych mediach i nie przesadzać z nimi w specjalistycznych gazetach. To na pewno może trochę zniechęcić potencjalnego czytelnika. Co więcej, blogerzy są na bierząco z zapowiedziami, śledzą najnowsze trendy. Może dla innych coś takiego byłoby pomocne. Dla mnie nie za bardzo...


Kilka artykułów i quizy, wzbudziło moje zainteresowanie. Nigdy wcześniej nie zetknęłam się z artykułem dotyczącym tego jak wydać swoją książkę, w którym znalazłabym tyle szczegółów. Mam na myśli nawet konkretne adresy drukarni lub poszczególne ceny wydania powieści. To było wyjątkowo ciekawe.

Mam wątpliwości co do jakości papieru FANBOOKa. Rzadko zdarza się, żeby ktoś jeszcze używał tak szorstkiego i cienkiego papieru. Najczęściej, kartki są zrobione ze śliskiego materiału, który na pewno jest droższy. Wnioskując po cenie gazety, która wynosi jedynie 1,99zł, trudno dużo wymagać, ale ja stawiałabym na jakość, a nie ilość stron.

Ze względu na mój wiek (19 lat), część artykułów była dla mnie zbyt nudna. Mam na myśli na przykład te o tematyce historycznej. Były zbyt poważne. W całości gazety brakowało mi trochę wyobraźni i inwencji twórczej. Większość tekstów była taka ,,sucha".

Moje odczucia co do FANBOOKa to istna huśtawka. Raz przechyla się w górę, a raz w dół. Jeżeli chcecie, sami oceńcie tę gazetę, zapraszam do jej zakupu. Ja raczej nigdy więcej się nie skuszę. 

poniedziałek, 2 czerwca 2014

,,Rogi" - Joe Hill


Można powiedzieć ,że motyw walki dobra ze złem jest oklepany. To prawda. Zgadzam się z tym w stu procentach. Rozwijając tę myśl ,dodam ,że ilość aniołów i diabłów w książkach jest tak wielka ,jak liczba kłosów na polu pszenicy. Ta książka jest inna ,ponieważ najczęściej spotykamy się z tym ,że główny bohater jest tym dobrym i szlachetnym obywatelem ,który budzi w czytelniku sympatię i dalibyśmy się posiekać w drobny mak ,tylko po to ,aby cały bieg wydarzeń był dla niego pomyślny. Jeżeli też tacy jesteście to nie ma sensu ,żebyście brali się za czytanie ,,Rogów". Po co się męczyć? Po co łamać swoje przyzwyczajenia?

Nigdy tego nie robię ,ale tym razem zrobię mały wyjątek. Napiszę parę słów o autorze książki. Otóż jest nim syn Stephena Kinga, ukrywający się pod pseudonimem Joe Hill! Joseph Hillstrom King, bo o nim tu mowa, celowo ukrywa swoją tożsamość, aby czytelnicy i wydawcy cenili go za jego twórczość, a nie za słynne nazwisko. ,,Rogi" to jego druga powieść wydana w 2010 roku. Zimą, kiedy razem z Sandrą szukałam sukienki na studniówkę wpadłyśmy na moment do Matrasa i wtedy wyhaczyłyśmy ją w promocji. Kosztowała 14,99, więc nie było to zbyt duże ryzyko. Sandra ją kupiła i do tej pory jej jeszcze nie przeczytała!!! To ja jestem pierwszą czytelniczką! Wreszcie dorobiłam się czytelniczej sponsorki. ;***

Główny bohater powieści - Ig Perrish to facet po przejściach. Książka pokazuje historię jego całego życia, a w sumie tego jak się ono skomplikowało. Występuje w niej wiele retrospekcji, przeniesień w czasie i wizji onirycznych. Nie powiem, w mojej głowie było miejscami za dużo bodźców i trudno mi było się zorientować w sytuacji. W książce brakowało uporządkowania. Chociażby małego napisu na początku rozdziału ,który podpowiadałby z jakiej perspektywy opisuje się dane wydarzenia.

Kluczowym zdarzeniem dla Iga jest dzień, kiedy to został oskarżony o gwałt i morderstwo swojej byłej dziewczyny. Od tego momentu ciąży na nim łatka kryminalisty ,chociaż z braku możliwości zbadania materiału genetycznego został ostatecznie uniewinniony i wypuszczony na wolność. W tym momencie zaczyna się dla niego coś gorszego. Odrzucenie przez lokalną społeczność i rodzinę. Nikt tak na prawdę nie wierzy w to, że z całego serca kochał Merrin i jej nie skrzywdził. Jego sytuacja komplikuje się kiedy Ig udaje się w miejsce znalezienia jej zwłok, będąc pijanym. Wiadomo co się wtedy mogło tam dziać. Rozpacz pomieszana z żalem i alkoholowym odurzeniem to mieszanka wybuchowa. Dlatego nic dziwnego, że budząc się następnego dnia i widząc na swojej głowie diabelskie rogi, Ig zaczyna wątpić w swoją wiarę i zastanawiać się dlaczego Bóg go tak ukarał.

Wraz z rogami, Ig zyskuje także wiele dodatkowych umiejętności. Spotykając się z kimś słyszy samą prawdę i to co ta osoba myśli o nim lub o aktualnie rozgrywających się wydarzeniach. Dotykając swojego rozmówcę może poznać jego najskrytsze tajemnice i występki. Wraz z biegiem akcji Ig oswaja się ze swoim nowym wizerunkiem i nowo nabytymi zdolnościami. To właśnie dzięki nim udaje mu się rozwikłać życiową zagadkę - kto zabił i skrzywdził Merrin. Jak do tego dojdzie? Za jaką cenę? Jak zakończy się ta historia?

Czytając ,,Rogi" miałam wrażenie, że przeniosłam się w inne miejsce i czas. Opisy były tak sugestywne, a wręcz wulgarne, że rozpłynęłam się w nich na dobre (wiem, jestem dziwna). Czytając dialogi miałam wrażenie, że przysłuchuję się rozmowom bohaterów albo biorę w nich aktywny udział. Kilkakrotnie zdarzyło się też, że zaczynałam krzyczeć do książki: ,,Weź, nie rób tego!",  ,,Ty idiotko, co ty robisz?" albo ,,Serio, jesteś zaskoczony?".

Moimi ulubionymi fragmentami były te, w których Ig poznawał prawdziwe opinie swojej rodziny. To było coś niesamowitego. Sama chciałabym mieć taką umiejętność, choć z drugiej strony bałabym się rzeczy, które mogliby mi powiedzieć. Dlatego podziwiam Iga za determinację i siłę psychiki, ponieważ to trudne doświadczenie nie załamało go, tylko wręcz przeciwnie.

Całość kompozycji jest dla mnie mistrzowska. Interesujący zamysł i co najważniejsze, bardzo dobre wykonanie! Dobrze, że w trakcie czytania spojrzałam na skrzydełko okładki, bo myślałam, że odczuwam coś podobnego do deja vu. Stylistyka Hilla jest bardzo podobna do starego Kinga. Może stwierdzicie, że oszalałam, ale szala zwycięstwa przechyla się w stronę syna, a nie ojca! Kilka razy próbowałam przeczytać książki starszego z panów, ale nie udało mi się zbyt daleko dobrnąć. Tym razem obyło się bez zmuszania się do czytania, które było dla mnie tylko i wyłącznie czystą przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem.

,,Rogi" mogę z całą pewnością polecić gotowym na książkowe eksperymenty czytelnikom. Fani Stephena Kinga, na pewno z wielkim sentymentem i uśmiechem na twarzy przeczytają książkę jego starszego syna. Mi pozostaje jedynie szukać w księgarniach jego wcześniejszej powieści. Trzymajcie kciuki, żeby mi się udało!

sobota, 31 maja 2014

"Ciepłe ciała" - Isaac Marion


R jest Zombie. Większość z nich nie ma imienia, wspomnień, niczego co choć w małym stopniu przywracałoby im człowieczeństwo. R jest troszeczkę inny. Owszem, wciąż jest trupem, żywi się ludźmi, chodzi wolniej niż ja bym się czołgała, ale wydaje się, że ma pewne naturalne skłonności do myślenia a nawet mówienia. 

Julia to dziewczyna odważna i pewna siebie. Jest wrażliwa, nie strachliwa. Stara się widzieć świat w jasnych barwach i dba o te okruchy ludzkości, które się ostały. Gdy tak długo ma się do czynienia ze śmiercią, można stać się oschłym i smutnym. Ale Julia wciąż ma nadzieje, że uda się "ekshumować" to co zostało. 


Pewnego razu dochodzi do ich spotkania, a R ratuje życie Julii (tak, własnie, Zombie uratował człowieka). R jest w stanie dowiedzieć się czegoś o niej dzięki Perry'emu. Perry to chłopak Julie, a R zjada jego mózg. Od tamtej chwili tamten podsyła mu wspomnienia a nawet niekiedy radzi i dodaje otuchy. R zabiera Julie na lotnisko i tam się nią opiekuje (i tak, ponownie, Zombie OPIEKUJE SIĘ człowiekiem). Dziewczyna zaczyna dostrzegać odmienność R, a dokładniej mówiąc, sama przyczynia się do zachodzących zmian. Ich relacja zapoczątkowała pewną reakcję łańcuchową, która zaczyna obejmować innych Zombie. Nasi bohaterowie zmagają się z własnymi zachowaniami zachowawczymi kontrastującymi z ciekawością wzajemnego poznania, jak i z brakiem akceptacji. Szczerze mówiąc ich przyjaźń, nie mówiąc o relacji damsko-zombie, jest niedorzeczna. Nigdy nic takiego nie miało miejsca, więc bohaterom trudno jest się odnaleźć w sytuacji. Niemniej jednak, pielęgnują łączące ich uczucie, co wcale nie będzie proste, bo teoretycznie R jest śmiertelnym zagrożeniem dla Julie. Tylko czy społeczeństwo, do którego należy Julie, byłaby w stanie zaakceptować ich znajomość? 


Ta książka wygrywa swoją prostotą i delikatnością. Nie ma wielu wątków, jest jeden motyw przewodni, chociaż ja w nim widzę swoistego rodzaju przesłanie - "kochajmy się i dbajmy o to co mamy". Czasem nie potrzeba zrywów akcji, romansów i innych takich. Te najbardziej wartościowe opowiadają historie jednej książki, z akapitami, w których liczy się każdy detal. Najbardziej cenimy te chwile, kiedy musimy odłożyć książkę, by coś przemyśleć, zaśmiać się pod nosem lub wykrzyczeć w eter "coooo?". Jednak najbliżej mojemu sercu są lekko uniesione ku górze kąciki ust - oznaka, że rozumiem i utożsamiam się z założeniami autora. Że każda nawet najmniejsza komórka w moim ciele kocha wszystkie skrawki tej książki. Że moja dusza i dusze bohaterów stanowią jedność. Czego chcieć więcej? A własnie to czuję po tej lekturze, spełnienie i radość. 

Także nieprzypadkowy wydaje mi się wybór imion. Julia i R - Romeo i Julia. Dostałam olśnienia, gdy pewnego razu w szkole streszczałam koleżance o czym jest ta książka (oczywiście opis na okładce i motylkach niczego nie wnosił... ) i nagle bach! niczym obuchem w pierś, przecież to Romeo! Jest to para, która zmienia wszystko. Oni są idealnie do siebie dopasowani. Przeznaczenie to chyba przesadne określenie, aczkolwiek ewidentnie posiadają cechy wspólne z szekspirowskimi Romeo i Julią. 

Podobają mi się również opisy, być może nie są specjalnie wysublimowane, jednak ukazują dokładnie to co dla czytelnika jest najważniejsze. Okej, w mojej głowie krystalizuje się też teza, że "Ciepłe ciała" są prostolinijne. Coś w tym jest, bo rzeczywiście nie dostajemy zbyt wiele odczuć. Nie ma fajerwerków. Jest trochę jak na obiedzie u mamy, nudno ale koi serce. Własnie, chyba ta książka jest specjalnie dla osób, które odczuwają smutek.  Dla tych, którzy potrzebują nowej nadziei i promyczka słońca na twarzy. Polecam. ^^ 



<-- Tu macie film na podstawie książki. Zmyłką jest tytuł, bo choć wiedziałam że taka książka jak "Ciepłe ciała" istnieje, to w pierwszym odruchu ich ze sobą nie powiązałam. Ale pozytywnie mnie to zaskoczyło. Tytuł filmu to "Wiecznie żywy". Miałam okazje najpierw oglądać ekranizację, co raczej mi się nie zdarza (jestem zwolenniczką przekonania ,że lepiej zabierać się za książkę - potem za film),  ale muszę przyznać, że podobają mi się obydwie formy tej historii. 

Ktoś czytał książkę lub oglądał film? :D