piątek, 31 stycznia 2014

"Walkirie" - Paulo Coelho

Jestem fanką Paula Coelho. Ale nie taką na poważnie, tylko dyskretnie, od serca. Po prostu odnajduję sens w tych jego "wywodach". Od dawna wiem, że jest to kontrowersyjny autor. Wszyscy go znają, ale niewielu go docenia. Znaczy, tych "niewielu" jest i tak całkiem sporo, ale... Czasem irytują mnie powszechne w internecie żarciki na temat Coelho'a, bynajmniej mnie to nie śmieszy. Lektura jego dzieł  jest dla mnie bardzo intymna, nie do końca potrafię wytłumaczyć co wtedy czuję, więc nawet nie będę się starać, dlatego też Walkirie będzie prawdopodobnie jedyną książką tego autora, którą zrecenzuję. Ona zwyczajnie jest mniej pokręcona.

Wierzysz w Anioły? 

Nie takie anioły jakich obraz mamy przedstawiony w "paranormalnych" książkach jak Blask, Upadli czy coś takiego, tylko Anioły. Z Biblii. Posłańce Boga. Mniej ziemskie, niż którekolwiek opisane w książkach. Ja nie wierzyłam. Znaczy, gdy byłam mała, w podstawówce, nawet nie przyszło mi do głowy, żeby zwątpić z istnienie Aniołów. Było to dla mnie jasne, jak to, że po nocy przychodzi dzień. Wychowywałam się w bardzo wierzącej rodzinie, odkąd pamiętam chodziłam do kościoła, śpiewałam w scholi... no, do czasu, aż przekroczyłam próg gimnazjum, bo wtedy wszystko się zmieniło. No więc, kurde, zawsze z wiarą w Boga wiąże się także wiara w Anioły. Bo niby jak wyobrazić sobie narodziny Jezusa bez Aniołków? Jasełka w podstawówce? Za każdym razem byłam Aniołkiem. Razem z mamą stwierdziłyśmy, że nie będziemy za każdym razem robić nowych skrzydełek, więc od drugiej klasy miałam jedne i te same. W gimnazjum, niestety, wylądowały na śmietniku. Prawdopodobnie. Ale teraz, patrząc z innej, dojrzalszej perspektywy, stwierdziłam, że nigdy tak na prawdę nie wierzyłam w Anioły. Nie byłam dzieckiem, które modli się do swojego Anioła Stróża. Oczywiście znałam tę modlitwę, ale ona nic dla mnie nie znaczyła. Teraz Wiara jest dla mnie sprawą indywidualną. Tak na prawdę na nowo odkrywam co to znaczy być wierzącym.

Walkirie to historia Paula Coelho. To się zdarzyło na prawdę, pominąwszy niektóre fragmenty, które są fikcją. Tak przynajmniej zasugerował nam autor. A ja w to wierzę. Więc Paulo wyrusza, aby spotkać się ze swoim Aniołem. Zabiera żonę, rady od mistrza magii i jedzie na pustynię Mojave. Ma zamiar spędzić tam czterdzieści dni. Wędrować ponad miesiąc po pustyni, aby zobaczyć swego Anioła. Czy to w ogóle możliwe? Ja nigdy nie spotkałam swego Anioła, więc nie mi oceniać. Paulo przedstawia siebie jako człowieka z ogromną wiedzą o życiu, można to ująć w kontekście życia duchowego. Egzystuje na różnych płaszczyznach, które się równoważą. Rozwój duchowy jest dla niego bardzo ważny. Potrafi rzucić wszystko i wyruszyć na kompletne odludzie. Ja bym tak nie potrafiła, ale w przyszłości chciałabym być taka zdeterminowana i odważna. Widzimy go z jego własnej perspektywy, oraz oczami żony.

Potrzebował silnych emocji: w miłości, w pracy, we wszystkim, co robił. Zdawał sobie sprawę, że taki styl życia niósł ze sobą ryzyko, że nic w jego życiu nie potrwa długo. Zaczynał rozumieć znaczenie słów: Każdy zabija kiedyś to, co kocha.

Jak się okazało, szukanie Anioła wcale nie jest takie proste. Paulo potrzebuje pomocy Walkirii. Są to kobiety z charakterkiem i nie łatwo się z nimi porozumieć. Cały pobyt na pustyni jest dla Paula duchową podróżą, jak całe życie zresztą, ale tym razem ma jasny cel. I własnie to napędza jego myśli. Jednak to co na mnie zrobiło wrażenie, to przemiana żony Paula, Chris. Początkowo przyjeżdża jedynie jako osoba towarzysząca, jednak wyjeżdża stamtąd z innym podejściem do samej siebie. Przede wszystkim staje się bardziej rozwinięta duchowo. Do tej pory jedynie akceptowała styl życia swojego męża, a teraz sama zaczęła rozmawiać ze swoim Aniołem. I to nawet szybciej niż udało się to mężowi. Właściwie utożsamiam się z nią i w pełni rozumiem. Przyznam nawet, że to ona mnie więcej nauczyła niż sam Paulo. W każdym razie małżeństwo uczy się bardzo wiele o sobie rozdzielnie jak i o ich miłości. Muszą zaakceptować siebie, przyjrzeć się swojej przeszłości i nauczyć się żyć szczęśliwie. Bo jedynie człowiek, który przyjmuje szczęście bez wyrzutów sumienia, może żyć na prawdę. Niezwykłe jest to, że po lekturze tej książki uwierzyłam w Anioły. Uwierzyłam nie dlatego, że ktoś mi przypomniał, że one istnieją. Tylko sama doszłam do takich wniosków. Prawda nigdy nie jest podana na tacy, trzeba nauczyć się akceptować pewne rzeczy, bez okazałych dowodów. W końcu to nic nie kosztuje. Sama wiara w Anioły nie czyni nas szaleńcami. Jednak mam wrażenie, że ufając własnej intuicji człowiek czuje się ze sobą lepiej. A moja intuicja podpowiada mi, że Anioły istnieją.


Fajne jest to, że Paulo w Walkiriach nie nawiązuje zbyt wiele do religii. Oczywiście mówi nam o Bogu, o wierze, a nawet o apokalipsie, ale jest to tak naturalne i tak różne od kazań, które wygłaszają księża, że aż miło się czyta. Same Walkirie, z tego co się orientuję nie występują w wierze katolickiej. A magia? O ile dobrze mi wiadomo, to nawet podchodzi pod grzech. Trochę mnie dziwi, że Paulo jest taki konserwatywny w swojej wierze, a zarazem bardzo luźno do tego podchodzi. Ale mi to odpowiada, sama tak postrzegam swoją sferę duchową. Mimo, że jestem ogrodniczką tak jak Chris. Ale uważam, że każdy ma w sobie coś z myśliwego. 

Jedni lubią styl Coelho, inni nie. Ja polecam wszystkim. Sama nie do końca rozumiem, co na prawdę chce nam przekazać, ale wierzę, że wyciągam z lektury wszystko co jest mi w danym momencie potrzebne. To poprawia mi humor, i dodaje nadziei. Może styl pisania Coelho ma brzmieć mądrze, a tak na prawdę taki nie jest, ale wydaje mi się to nie istotne. Ważne, że komuś to pomaga. A mi pomaga. Potrzeba tylko trochę odwagi, aby uwierzyć. Nawet jeśli mamy uwierzyć w Niewiarygodne.

niedziela, 26 stycznia 2014

URODZINOWE ROZDANIE!


Witajcie! Ha, a nie mówiłam, że rozdanie się pojawi? :D Nieistotne, że od naszych pierwszych urodzin minęły dwa miesiące, przecież szczęśliwi czasu nie liczą, nie? Ważne, że w końcu nastał ten dzień i mamy dla was trochę książek. Nie chcemy was dobijać trudnymi zadaniami, łamigłówkami czy zasadami typu 'zrób to, to, to i jeszcze to a dopiero wtedy pogadamy o nagrodzie'. Nie, po co się męczyć? Szczególnie, że co po niektórzy (w tym my - szczęściary) mają ferie zimowe. Wszyscy kochają ferie! Tyle czasu na czytanie, spotkania ze znajomymi i spanie. Niech trwa to wiecznie!

Mamy dla was dwa zestawy książek, oto i one:

1) "Tygrysi księżyc" - Antonia Michaelis & "Władca Marionetek" - Joanne Owen

"Tygrysi księżyc" Ta pełna magicznych przygód książka opowiada o księżniczce, córce Kryszny, uprowadzonej przez potężnego króla demonów Rawanę, oraz dwóch dzielnych bohaterach, Farhadzie i niezwykłym białym tygrysie Nitishu, którzy spiesząc jej na ratunek, odbywają niesamowitą podróż. Farhad ma tylko miesiąc na ocalenie księżniczki. Aby wypełnić to niebezpieczne zadanie, musi pokonać żywioły i zdobyć Krwawy Kamień klejnot o niezwykłych właściwościach.

"Władca Marionetek"Niezwykła powieść „Władca marionetek” wciąga jak pasjonujący kryminał, przenosząc czytelnika na ulice XIX wiecznej Pragi. Czy uda się rozwiązać zagadkę i przeszkodzić tajemniczemu władcy marionetek? Czy znajomość starych podań i legend doprowadzi do odkrycia prawdy i ocalenia miasta?

2) "Opowieści grozy wuja Mortimera" - Chris Priestley & "Kobieta niespodzianka" - Piotr Kołodziejczak

"Opowieści grozy wuja Mortimera"Pewnego dnia wuj Edgara opowiada mu kilka niesamowitych historii, a na dowód, że każda z nich zdarzyła się naprawdę, pokazuje niezwykłe eksponaty: maleńką laleczkę, pozłacaną ramę, stary mosiężny teleskop… Jak wuj Mortimer wszedł w posiadanie tak ponurej kolekcji przedmiotów, na których ciąży straszliwa klątwa? Nie ma czasu na odpowiedź. Edgar musi wrócić do domu przed zapadnięciem zmroku… ale może odpowiedzi czają się właśnie w ciemnym lesie?

"Kobieta niespodzianka"Kiedy osiągamy wiek dojrzały, zaczynamy żyć w przeświadczeniu, iż największe emocje mamy już poza sobą. Przeważnie liczy się tylko rodzina i praca. Kolejne dni, tygodnie, miesiące oraz lata zaczynają być do siebie podobne. Jak to możliwe, że jedna kobieta tak po prostu może całkiem odmienić życie wielu osób naraz?

A żeby wszystko było jasne to mamy kilka zasad:

* Rozdanie trwa od 26.01 do 26.02.2014 (do północy)
* Rozdanie przebiega na zasadach losowania.
* W rozdaniu mogą brać udział tylko osoby mieszkające w Polsce
* Wyniki ogłosimy w ciągu 4 dni od zakończenia rozdania, informację o wygranej i prośbę o podane swoich danych prześlemy e-mailem. Jeśli w ciągu 48 godzin, nie otrzymamy informacji zwrotnej ,to losujemy jeszcze raz ;P
* Nagrody nie można wymienić na równoważność pieniężną

Aby wziąć udział w rozdaniu należy:
* Napisać w komentarzu: Melduję się poruczniku!
* Podać w komentarzu swój adres e-mail
* Polubić nas na fb (TUTAJ)

Byłybyśmy wdzięczne za umieszczenie informacji o naszym rozdaniu na waszych blogach lub facebook'u. :)

Good luck!

Opisy zaczerpnięte z lubimyczytac.pl

środa, 8 stycznia 2014

"Piąta fala" - Rick Yancey

 "Poznaj najlepszą powieść fantastyczną 2013 roku, zanim wszyscy zaczną zachwycać się filmem."
Naprawdę M U S I S Z przeczytać, bo ekranizacja to tylko kwestia czasu. A coś czuję, że to będzie epicki film. 

Najpierw pojawił się statek-matka, co wzbudziło nie lada emocje wśród ludzkości. Jednak czy samo potwierdzenie istnienia innej cywilizacji coś znaczy? Niekoniecznie. Prawdziwe spekulacje rozpoczynają się, gdy kosmici atakują.

Pierwsza fala - zabranie elektryczności. Cała ziemia pogrążyła się w ciemności.
Druga fala - powódź. Gdzie znaleźć schronienie kiedy wokół otacza nas woda?
Trzecia fala - choroba. Nadzieja umiera, gdy ludzkość płacze czerwonymi łzami.
Czwarta fala - Uciszacze. Jedna rada - nie ufaj nikomu.

Na całej ziemi pozostał jedynie odsetek całej społeczności, można by powiedzieć, że przetrwali najtwardsi. A teraz przybysze szykują następną falę, tak aby unicestwić wszystkich. Ale ludzie mają to do siebie, że tak łatwo się nie poddają. Walczą co sił, by zachować prawo zasiedlania planety. By pozostać przy życiu. Ich zmagania możemy oglądać z kilku perspektyw. Cassie jest nastolatką, w sumie całkiem fajną, która na swój sposób próbuje sobie poradzić z całą tą sytuacją. Błąka się sama, i stara się nikomu nie ufać. Uważam, że jeszcze nie poznała na własnej skórze jak niebezpieczni są kosmici. Kiedy ją poznajemy zastanawia się czy jest jedyną ocalałą, i myśli tylko o tym, żeby jakimś cudem odnaleźć swojego młodszego brata. Jest jeszcze Evan, ah, cudowny Evan. Który ma wiele tajemnic, ale mimo tego, jest takim jasnym promyczkiem, który daje nadzieje czytelnikowi. Jest taki prawy i ma tyle miłości w sobie. No, ekhem, nieważne. Warto też powiedzieć o Benie, skoro już mówimy o fajnych bohaterach tej książki. Ben ma siłę i umiejętności by uratować świat. Jest zdeterminowany i na pewno nie da się zabić.( Evana kocham, ale to Ben ma ten impuls, by zmieniać świat. To jemu powierzyłabym moje życie, gdybym musiała.)


Trudno powiedzieć o akcji, nie zdradzając przy tym kilku spoilerów, więc postanowiłam, że właściwie nic wam nie powiem. Ale coś trzeba.Więc..  Ben cudem przeżył Trzecią Fazę, i teraz szkoli się, jak zabijać kosmitów. Nie jest to łatwy trening, ale młodzi żołnierze są nową nadzieją tego świata. A Cassie jedynie stara się nie umrzeć z ręki Uciszacza. Niskie ambicje, ale trzeba wziąć pod uwagę, że jest dzielna i wciąż kieruje nią marzenie uratowania brata. W końcu wszyscy stawią czoła prawdziwemu zagrożeniu, o którym nie mogę wam powiedzieć, i wtedy rozwinie się akcja. Jednak sami się przekonacie, że nic z tego nie jest tylko dwuwymiarowe. Każdy kij ma dwa końce. W tym świecie trudno mieć pewność. Każdy dzień może być naszym ostatnim, a nawet nie możemy określić kim są i jakie mają motywy nasi przybysze. Oni po prostu czają się między ludźmi. A to chyba najgorsze.

Gdy nie widać wroga, trudniej go zabić.

Ogólnie książka napisana jest prostym językiem, niewymagającym, ale konkretnym. Nie ma tam zbytniego rozwodzenia się. Pisał to mężczyzna, więc wiadomo. Nie żebym miała coś do twórczości mężczyzn, oczywiście. Opisy miejsc są ciekawe, i nie miałam żadnych trudności z wczuciem się w fabułę. Szczerze mówiąc, to już od pierwszych kartek poczułam się w tej historii dobrze. Jakbym sama miała tam jakieś specjalne, cieplutkie miejsce. Nie czytałam ociężale tylko wręcz przeciwnie, chłonęłam każdą stronę. Ale to co innego "wryło" mi się w pamięć. To opisy akcji i napięcie towarzyszące nam, dosłownie, od pierwszych wyrazów. Nie wiem jak Pan Rick to zrobił, ale jakkolwiek to wykonał, z mojej strony, zasługuje na ogromną pochwałę. Trzeba mieć ten, tak pożądany przez pisarzy, zmysł, aby tak manipulować słowami. No a akcja... po prostu dobrze to napisał. Nie miałam wrażenia, że sceny walki, a nawet uczucia bohaterów wtedy im towarzyszące, są pisane na silę - bo tak trzeba. Chociaż momentami, autora chyba poniosła wyobraźnia, i chciał stworzyć coś z niczego. Ale zdarza się.

Długo wahałam się 'kupić czy nie kupić?', bo wokół niej było sporo szumu a mało konkretów, ale w końcu Agatha mnie namówiła i mam ją na swojej półce. I dobrze, teraz przynajmniej mogę polować na następną część. Trzeba mieć jakiś powód do życia, nie? :D