poniedziałek, 23 czerwca 2014

,,Karuzela uczuć" - Jodi Picoult


Emily i Chris mieszkają po sąsiedzku. Poznali się dzięki swoim rodzicom ,a właściwie ich przyjaźni. Cofając się w przeszłość, nie potrafią przypomnieć sobie chociażby jednego wspomnienia z dzieciństwa, które nie byłoby związane ze wspólnym spędzaniem czasu. Z biegiem lat ich relacja przechodzi wiele transformacji i ostatecznie w szkole średniej zostają parą. Ich życie komplikuje się podczas pewnego tajemniczego wieczoru. Dźwięk telefonu, który w tym czasie rozbrzmiał w sypialniach ich rodziców, wywrócił ich życie do góry nogami. Prawda jest straszna. Emily umiera po postrzale w głowę. Natomiast Chrisowi udaje się przeżyć. Niestety, nie wszystko jest takie proste jak się wydaje...
Para tej nocy była sama, więc kto zabił Emily?
 A może to było samobójstwo?
Od tej chwili to Chris staje się podejrzanym tej obrzydliwej zbrodni.
Jaka jest prawda? I czy ktoś w nią uwierzy?


W ciągu ostatnich miesięcy przeczytałam już kilka książek Jodi Picoult. Każdej z nich udało się mnie oczarować w mniejszym, lub większym stopniu. Jednak w "Karuzeli uczuć" odnalazłam coś czego się nie spodziewałam. Książki poświęcone nastolatkom od zawsze wydawały mi się infantylne. Przeważnie jest w nich wiele łzawych kwestii, impulsywnych wyborów... Tutaj było coś całkiem innego. Zobaczyłam sylwetki młodych ludzi, którzy wbrew opiniom wszystkich, potrafią świadomie podejmować decyzje, być odpowiedzialnym lub wyznawać nawet najbardziej gorzką prawdę. Zobaczyłam dwójkę bohaterów, którzy odzwierciedlali moje marzenia co do tego jak może wyglądać pierwszy poważny związek.

Sam pomysł na powieść wydawał mi się dość oklepany. Wielka miłość+tragedia= sukces murowany.
Jednak po zapoznaniu się z całością opowieści, moje zdanie na ten temat diametralnie się zmieniło. Pod pozornym płaszczykiem tak zwanej tandety, autorce udało się przemycić gamę różnorodnych emocji. Rozbudowane portrety psychologiczne bohaterów nadały historii prawdziwości i sprawiły, że powieść czytało się jednym tchem!

Zwykle autorzy skupiają się tylko i wyłącznie na głównych bohaterach. Jodi Picoult kocham za to ,że łamie te niepisane zasady. Czasami trudno się połapać, kto tak naprawdę jest w jej książkach najważniejszy. "Karuzela uczuć" pokazała historię miłości Chrisa i Emily oraz to co Chris przeżywał po swoim zatrzymaniu przez policję. Picoult przyjrzała się także emocjom towarzyszącym rodzicom tej dwójki. W sumie to chyba ten ostatni aspekt zrobił na mnie największe wrażenie. Wcześniej ich relacje były tak silne, że diametralna zmiana ich stosunków musiała sprawić, że z każdym słowem mówiłam do siebie mentalne "Wow".

Emily, przykuła moją uwagę, ponieważ po raz pierwszy spotkałam się z tak złożoną postacią. Na zewnątrz perfekcyjna nastolatka, aby w środku okazać się zagubionym wrakiem człowieka. Coś zdumiewającego... Kolejną intrygującą sprawą okazał się jej lęk przed bliskością. Zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Dzięki temu w pewien sposób odnalazłam w niej cząstkę siebie. Czytanie o tym było dla mnie tym bardziej przełomowym momentem znajomości książek Picoult. Dzięki temu upewniłam się, że za jakiś czas na pewno powrócę do tej historii. Może wtedy zrozumiem ją inaczej? Kto wie?

Zakończenia powieści, na szczęście nie udało mi się przewidzieć. Chyba nikt nie będzie w stanie. Może umówmy się tak, jeżeli komuś się uda, to dajcie mi znać, będę miała kogo podziwiać i wielbić ;)


środa, 18 czerwca 2014

"Alicja w krainie Zombi" - Gena Showalter

Kroniki Białego Królika #1

Pewnie zastanawiacie się ile wspólnego mają Zombie z historią Alicji w krainie czarów. Mogę wam powiedzieć, że generalnie wyrazistych powiązań jest niewiele. "Alicja w krainie czarów" zawsze mnie w pewien sposób intrygowała ale i przerażała. Pamiętam, że jako dziecko oglądałam film bardzo często, i za każdym razem moje serce dostawało fioła. Byłam zakochana w tej historii, uwielbiałam każdy jej fragment, ale siedziałam wbita w fotel i nienawidziłam siebie, że znów dałam się ponieść wyobraźni. Wszystko było takie tajemnicze i mroczne, akcja posuwała się powolnymi suwami, specjalnie aby mój żołądek fikał koziołki, ale z drugiej strony Alicja wciąż biegła, i biegła, i biegła.. aby spotkać co rusz nowe istoty tego niesamowitego świata.

Nasza Alicja nie biegła za królikiem, nie była ciekawa tego świata, ale siłą została do niego wciągnięta. Miała kochającą się rodzinę, nieco odstającą od innych, jednak byli dla niej wszystkim, a potem w jednej minucie utraciła to. I co dostała w zamian? Dar widzenia potworów, zwanych Zombie. Nie myślcie sobie, że to namacalne, zimne i ohydne, ruszające się mięso (ja tak początkowo myślałam). Zombie w tej odsłonie są złymi duszami (również mało atrakcyjnymi, ale bez przesady), które tylko nieliczni mogą zobaczyć. Na Alicji ciąży odpowiedzialność, którą na szczęście nie musi dźwigać sama.

Sama postać Alicji bardzo mi się podoba, jest jedną z tych bohaterek, które wydają się kruche, ale mają ten wewnętrzny ogień. Nie jestem pewna, czy jest to postać jakich wiele. Ma swoistą naturę. Łatwo mogłam nawiązać z nią emocjonalny kontakt, chociaż czasem jej kreacja wydawała mi się kopią innych postaci. Chociaż, czy na prawdę aż tak się od siebie różnimy? Nasi bohaterowie też mają prawo być do siebie podobni. Ale to temat na inną rozmowę. Co do innych postaci, to też nie mam do czego się przyczepić. Są na prawdę fajni, tacy wyraziści. Serio, nic do zarzucenia nie mam. Najbardziej polubiłam Kat, przyjaciółkę Alicji, mistrzynię ciętej riposty i prawdziwą kompankę życia - sama mogłabym mieć taką przyjaciółkę. No i Cole.. nie można się oprzeć jego fiołkowym oczom. Warte grzechu. Cóż mogę powiedzieć, mam słabość do takich męskich postaci. 

Alicja musi podjąć walkę z Zombie, bo skoro już je widzi, to stanowią dla niej jeszcze większe zagrożenie. Początkowo ukrywa ten fakt, nazwałabym to fazą zaprzeczenia. A kiedy zbliża się do Cola i jego przyjaciół odkrywa, że nie jest to jedynie jej tajemnica. Temu wszystkiego towarzyszy uczucie grozy i napięcie wiszące w powietrzu. Przy samych postaciach Alicji i Cola wyczuwałam zmysłowość oraz jakby wagę ich postaci. Takie lekkie napięcie, że Alicja jest ważna, że nie bez przyczyny jest inna. Choć z drugiej strony sama Alicja bez reszty bohaterów byłaby niczym, chodzi mi o to, że nie przysłaniała innych, tylko z nimi współgrała. Bardzo mi się to podobało. I co więcej, nie uważam tej książki za romans! Fakt, występuje bardzo silny wątek romantyczny, jednak to jest takie naturalne, że aż niewyczuwalne. Przechodziły mnie dreszcze i chciałam więcej scen Alicji i Cola, ale to chyba nie o tym ma być ta lektura. Moim zdaniem nie jest jedną z tych płytkich książek, tylko ma poruszać serce na wielu płaszczyznach.

Muszę powiedzieć, że pióro autorki mnie zaskoczyło. Owszem tak jak przypuszczałam było prosto, z pewnością nie dla wyrafinowanych czytelników, jednak poczułam w tym magię. Tak jakby Gena Showalter w słowa tchnęła swoją duszę i serce. Nie było bezpośredniości tylko delikatność i wyważenie. Przynajmniej takie odczucia mi towarzyszyły. Pochłonęłam ją w jeden dzień, co dziwniejsze, było upalnie i słonecznie a ja leżąc na sofie po prostu wchłaniałam każdą stronę. A od razu po skończeniu byłam szczęśliwa, wzburzona i marzyłam o kolejnej części. 

Bardzo podobały mi się jedynie subtelne powiązania z "Alicją w krainie czarów". Można zauważyć, że była ona jedynie inspiracją. Byłabym zawiedziona gdyby dzieło Geny okazało się kolejną odsłoną tej historii. Dzięki Bogu. Alicja Bell podąża za chmurką, której kontury przypominają królika. Banalne, ale i urocze. Jej młodsza siostra jest takim "dobrym duchem" tej powieści, nie zżyłam się nią zbyt dobrze, a nawet wydała mi się zbyt dojrzała jak na swój wiek. Ale czuję, że ma jakąś "misję", i w przyszłych częściach będzie stanowiła ważny element. 

Liczę na to, że w dalszych częściach zostanie zachowana ta cudowna, wszechogarniająca magia i że stopniowo będziemy odkrywać więcej powiązań do Krainy Czarów. Otwarcie "Alicji w krainie Zombie" jest tak skok do dziury za białym królikiem. Nie wiadomo co nas tam czeka, ale jest to obietnica podróży. A ta tułaczka podrażni wasze zmysły, puści wodze wyobraźni i otworzy wrota ku przygodzie. 

Kroniki Białego Królika #2

Kroniki Białego Królika #3

środa, 4 czerwca 2014

Czasopismo książkowe - FANBOOK!



Jeszcze nigdy nie pisałam tutaj o czasopismach. Czas to nadrobić!
Kilkanaście dni temu, (wiem, mam małe opóźnienie) dostałam od listonosza intrygującą paczuszkę. Całkowicie zapomniałam o tym, że brałam udział w konkursie dla blogerów, o którym dowiedziałam się od Fabryki Słów. Trzeba było wysłać e-mail z tytułem i autorem książki, która twoim zdaniem jest najlepsza spośród tych wydanych w 2014 roku. Zdradzę Wam, że ja zagłosowałam na ,,Sto imion" Ceceli Ahern. Za niedługo dowiem się, która książka wygra. Już nie mogę się doczekać!

Ogólnie mówiąc, bardzo lubię takie specjalistyczne pisma. Raz na jakiś czas zaglądam do kiosku, czy Empiku i wybieram coś ciekawego. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z FANBOOKiem. Nie wiem, może nie było go w sklepach, albo po prostu nie zwróciłam na niego uwagi. Co jak co, w promocje chyba zbyt wiele nie zainwestowali.

W paczce czekały na mnie trzy numery FANBOOKa i ,,Oszust matrymonialny" Leszka Szymowskiego. Książki jeszcze nie czytałam, została odłożona na lepsze czasy. Może za jakiś czas nabiorę na nią ochotę, kto wie? We wszystkich gazetach zauważyłam ten sam schemat. Kluczową rubryką dla każdego numeru jest ranking. W numerze z przełomu lutego i marca, ukazano trzydzieści najlepszych książek erotycznych. Jeśli ktoś w takich gustuje, to rzeczywiście może być to przydatna informacja. 

W otrzymanym przeze mnie czasopiśmie szczególnie zainteresował mnie artykuł o bestsellerach, których nikt nie chciał wydać. Wiedziałam, że J.K. Rowling miała z tym wielkie problemy, ale reszta autorów zaskoczyła mnie zupełnie. Jestem jak najbardziej za tym, aby dawać szansę młodym recenzentom, dlatego rubryka ,,Młodzi recenzują" była trzecią rzeczą, na którą zwróciłam uwagę po zerknięciu na spis treści.

W FANBOOKu natrafiłam na wiele reklam. Jedne były dla mnie interesujące, inne niekoniecznie. Z jednej strony, fajnie, że wydawnictwa mają szansę zaistnieć, ale wszystko powinno mieć swój umiar. Jest ich zdecydowanie zbyt wiele. Zdaję sobie sprawę, że dzięki nim redakcja otrzymuje duże wsparcie finansowe. Trzeba także jednak dbać o swoich czytelników, którzy są zmęczeni natłokiem reklam w innych mediach i nie przesadzać z nimi w specjalistycznych gazetach. To na pewno może trochę zniechęcić potencjalnego czytelnika. Co więcej, blogerzy są na bierząco z zapowiedziami, śledzą najnowsze trendy. Może dla innych coś takiego byłoby pomocne. Dla mnie nie za bardzo...


Kilka artykułów i quizy, wzbudziło moje zainteresowanie. Nigdy wcześniej nie zetknęłam się z artykułem dotyczącym tego jak wydać swoją książkę, w którym znalazłabym tyle szczegółów. Mam na myśli nawet konkretne adresy drukarni lub poszczególne ceny wydania powieści. To było wyjątkowo ciekawe.

Mam wątpliwości co do jakości papieru FANBOOKa. Rzadko zdarza się, żeby ktoś jeszcze używał tak szorstkiego i cienkiego papieru. Najczęściej, kartki są zrobione ze śliskiego materiału, który na pewno jest droższy. Wnioskując po cenie gazety, która wynosi jedynie 1,99zł, trudno dużo wymagać, ale ja stawiałabym na jakość, a nie ilość stron.

Ze względu na mój wiek (19 lat), część artykułów była dla mnie zbyt nudna. Mam na myśli na przykład te o tematyce historycznej. Były zbyt poważne. W całości gazety brakowało mi trochę wyobraźni i inwencji twórczej. Większość tekstów była taka ,,sucha".

Moje odczucia co do FANBOOKa to istna huśtawka. Raz przechyla się w górę, a raz w dół. Jeżeli chcecie, sami oceńcie tę gazetę, zapraszam do jej zakupu. Ja raczej nigdy więcej się nie skuszę. 

poniedziałek, 2 czerwca 2014

,,Rogi" - Joe Hill


Można powiedzieć ,że motyw walki dobra ze złem jest oklepany. To prawda. Zgadzam się z tym w stu procentach. Rozwijając tę myśl ,dodam ,że ilość aniołów i diabłów w książkach jest tak wielka ,jak liczba kłosów na polu pszenicy. Ta książka jest inna ,ponieważ najczęściej spotykamy się z tym ,że główny bohater jest tym dobrym i szlachetnym obywatelem ,który budzi w czytelniku sympatię i dalibyśmy się posiekać w drobny mak ,tylko po to ,aby cały bieg wydarzeń był dla niego pomyślny. Jeżeli też tacy jesteście to nie ma sensu ,żebyście brali się za czytanie ,,Rogów". Po co się męczyć? Po co łamać swoje przyzwyczajenia?

Nigdy tego nie robię ,ale tym razem zrobię mały wyjątek. Napiszę parę słów o autorze książki. Otóż jest nim syn Stephena Kinga, ukrywający się pod pseudonimem Joe Hill! Joseph Hillstrom King, bo o nim tu mowa, celowo ukrywa swoją tożsamość, aby czytelnicy i wydawcy cenili go za jego twórczość, a nie za słynne nazwisko. ,,Rogi" to jego druga powieść wydana w 2010 roku. Zimą, kiedy razem z Sandrą szukałam sukienki na studniówkę wpadłyśmy na moment do Matrasa i wtedy wyhaczyłyśmy ją w promocji. Kosztowała 14,99, więc nie było to zbyt duże ryzyko. Sandra ją kupiła i do tej pory jej jeszcze nie przeczytała!!! To ja jestem pierwszą czytelniczką! Wreszcie dorobiłam się czytelniczej sponsorki. ;***

Główny bohater powieści - Ig Perrish to facet po przejściach. Książka pokazuje historię jego całego życia, a w sumie tego jak się ono skomplikowało. Występuje w niej wiele retrospekcji, przeniesień w czasie i wizji onirycznych. Nie powiem, w mojej głowie było miejscami za dużo bodźców i trudno mi było się zorientować w sytuacji. W książce brakowało uporządkowania. Chociażby małego napisu na początku rozdziału ,który podpowiadałby z jakiej perspektywy opisuje się dane wydarzenia.

Kluczowym zdarzeniem dla Iga jest dzień, kiedy to został oskarżony o gwałt i morderstwo swojej byłej dziewczyny. Od tego momentu ciąży na nim łatka kryminalisty ,chociaż z braku możliwości zbadania materiału genetycznego został ostatecznie uniewinniony i wypuszczony na wolność. W tym momencie zaczyna się dla niego coś gorszego. Odrzucenie przez lokalną społeczność i rodzinę. Nikt tak na prawdę nie wierzy w to, że z całego serca kochał Merrin i jej nie skrzywdził. Jego sytuacja komplikuje się kiedy Ig udaje się w miejsce znalezienia jej zwłok, będąc pijanym. Wiadomo co się wtedy mogło tam dziać. Rozpacz pomieszana z żalem i alkoholowym odurzeniem to mieszanka wybuchowa. Dlatego nic dziwnego, że budząc się następnego dnia i widząc na swojej głowie diabelskie rogi, Ig zaczyna wątpić w swoją wiarę i zastanawiać się dlaczego Bóg go tak ukarał.

Wraz z rogami, Ig zyskuje także wiele dodatkowych umiejętności. Spotykając się z kimś słyszy samą prawdę i to co ta osoba myśli o nim lub o aktualnie rozgrywających się wydarzeniach. Dotykając swojego rozmówcę może poznać jego najskrytsze tajemnice i występki. Wraz z biegiem akcji Ig oswaja się ze swoim nowym wizerunkiem i nowo nabytymi zdolnościami. To właśnie dzięki nim udaje mu się rozwikłać życiową zagadkę - kto zabił i skrzywdził Merrin. Jak do tego dojdzie? Za jaką cenę? Jak zakończy się ta historia?

Czytając ,,Rogi" miałam wrażenie, że przeniosłam się w inne miejsce i czas. Opisy były tak sugestywne, a wręcz wulgarne, że rozpłynęłam się w nich na dobre (wiem, jestem dziwna). Czytając dialogi miałam wrażenie, że przysłuchuję się rozmowom bohaterów albo biorę w nich aktywny udział. Kilkakrotnie zdarzyło się też, że zaczynałam krzyczeć do książki: ,,Weź, nie rób tego!",  ,,Ty idiotko, co ty robisz?" albo ,,Serio, jesteś zaskoczony?".

Moimi ulubionymi fragmentami były te, w których Ig poznawał prawdziwe opinie swojej rodziny. To było coś niesamowitego. Sama chciałabym mieć taką umiejętność, choć z drugiej strony bałabym się rzeczy, które mogliby mi powiedzieć. Dlatego podziwiam Iga za determinację i siłę psychiki, ponieważ to trudne doświadczenie nie załamało go, tylko wręcz przeciwnie.

Całość kompozycji jest dla mnie mistrzowska. Interesujący zamysł i co najważniejsze, bardzo dobre wykonanie! Dobrze, że w trakcie czytania spojrzałam na skrzydełko okładki, bo myślałam, że odczuwam coś podobnego do deja vu. Stylistyka Hilla jest bardzo podobna do starego Kinga. Może stwierdzicie, że oszalałam, ale szala zwycięstwa przechyla się w stronę syna, a nie ojca! Kilka razy próbowałam przeczytać książki starszego z panów, ale nie udało mi się zbyt daleko dobrnąć. Tym razem obyło się bez zmuszania się do czytania, które było dla mnie tylko i wyłącznie czystą przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem.

,,Rogi" mogę z całą pewnością polecić gotowym na książkowe eksperymenty czytelnikom. Fani Stephena Kinga, na pewno z wielkim sentymentem i uśmiechem na twarzy przeczytają książkę jego starszego syna. Mi pozostaje jedynie szukać w księgarniach jego wcześniejszej powieści. Trzymajcie kciuki, żeby mi się udało!