wtorek, 9 lipca 2013

Wywiad z p.Piotrem Kołodziejczakiem



Czy od zawsze wiązał Pan swoją przyszłość z pisaniem książek? 

Nie, jeśli ktoś w młodości powiedziałby mi, że kiedyś zostanę pisarzem, nie uwierzyłbym. Dopiero gdy napisałem swoją pierwszą książkę, pomyślałem, iż mógłbym przecież napisać następną, a potem pomyślałem o kolejnej, a potem... aż zrobiło się siedem powieści.


 W jaki sposób rozwijał Pan swój talent (bo wiadomo, że od razu książki Pan nie napisał)?

Kiedyś byłem dziennikarzem, bardzo dużo czytałem prasy i, rzecz jasna, książek. Dziennie potrafiłem przeczytać kilkadziesiąt gazet i czasopism, a do tego w języku obcym. Wyrobiłem w sobie zdolność czytania fotograficznego. Skanowałem wzrokiem strony, nie musiałem czytać od lewej do prawej. W mojej redakcji tę umiejętność posiedli wszyscy. Zdobywałem wiedzę, pisywałem do dzienników, tygodników, miesięczników, tłumaczyłem też artykuły i książki. Po latach pracy w agencji prasowej postanowiłem zmienić coś w swoim życiu. Wydawało mi się, że to, co robię jest już tylko dobrym rzemiosłem, zacząłem tęsknić za własną kreatywnością, której tak wiele miałem w sobie, gdy byłem młody. Mówiąc szczerze, nie brałem pod uwagę pisania książek. Pragnąłem powrócić do działalności muzycznej. Nic jednak nie udało mi się w tym kierunku zdziałać, bo popełniłem wiele błędów. Już zamierzałem się poddać i zrezygnować z marzeń o jakiejkolwiek twórczości, ale pewnego dnia w mojej głowie zrodził się pomysł na napisanie książki i zacząłem pisać.


Kto najbardziej wspierał Pana w realizowaniu Pana literackiego marzenia?

Odpowiedź zabrzmi zapewne dość banalnie, ale prawdą jest, iż we wszystkich działaniach z tym związanych wspierała mnie najbliższa rodzina.


Czy jako początkującemu pisarzowi trudno było Panu nawiązać współpracę z wydawnictwem? I czy Pana zdaniem polski rynek literatury otwarty jest na początkujących pisarzy? 

Nie miałem akurat takiego problemu, bo przecież prasa i książki to moje naturalne środowisko i z wydawnictwem związany byłem na długo przed napisaniem mojej pierwszej powieści. A czy polski rynek literatury otwarty jest na początkujących pisarzy? Myślę, że wydawnictwa niezbyt chętnie wyciągają pomocną dłoń do młodych, nieznanych, nawet utalentowanych autorów. I nie jest to ich wina, bo takie trudne czasy nastały dla rodzimej kultury. Dla wydawcy książka jest dziś towarem rynkowym, który musi sprzedać, żeby przeżyć. To, że wydrukuje czyjąś książkę jeszcze nie oznacza, iż ktoś ją kupi. Oprócz wydawnictwa muszą nią być też zainteresowane księgarnie, a przede wszystkim czytelnicy. Niestety ci ostatni często woleliby ją wypożyczyć z biblioteki, niż kupić, bo też liczą każdy grosz. Nikomu się dziś nie przelewa, więc nie można mieć o to pretensji. Ale skutek jest taki, że wydawnictwo nie ma wyboru i zamiast podjąć współpracę z początkującymi, zdolnymi pisarzami trzyma się wciąż tych samych, sprawdzonych nazwisk albo zakupuje licencje na powieści uznanych autorów zagranicznych. Mniejsze ryzyko, łatwiejsza promocja, większa pewność zwrotu kosztów, a czasem nawet perspektywa zysków.


Książki jakiego autora/autorki ceni Pan najbardziej?

Chciałbym móc udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Na przykład powiedzieć krótko: Bułhakow i jego „Mistrz i Małgorzata”. Niestety nie mogę. U mnie zainteresowanie danym autorem z czasem mija, bowiem stale coś czytam, wciąż doznaję nowych wrażeń, które zacierają poprzednie. Jest dużo wybitnych pisarzy, których literatura mnie fascynuje. Gdy wiele lat temu zetknąłem się z twórczością Gogola, to tak mnie wciągnęła, że niekiedy potrafiłem czytać przez całą noc, a rano tylko brałem prysznic, jakieś śniadanko w półśnie i z podkrążonymi oczami jechałem do pracy. A w pracy marzyłem o kolejnej zarwanej nocy z jego literaturą. Podobnie było z Dostojewskim. Gdy wpadł mi w ręce Sapkowski stwierdziłem, że dawno nie urodził się pisarz o takiej erudycji i wyobraźni. Jeszcze kilka miesięcy temu zachwycałem się Paulliną Simons, ale potem przeczytałem, ba, wręcz pochłonąłem „Upadek gigantów” Kena Folletta i wciąż nie mogę dojść do siebie. Nawet nie zauważyłem, kiedy przeleciałem przez te ponad tysiąc stron i odczuwałem ogromny żal, że już po wszystkim. Dziś jego cenię najbardziej. Ale kto będzie moim ulubionym pisarzem za jakiś czas? Tego sam nie wiem.


Co lub kto jest dla Pana natchnieniem? Innymi słowy, skąd bierze Pan inspirację? 

Jest to zależne od etapu życia, na którym się znajduję. Własne przeżycia, te dobre, ale też i te traumatyczne, zainspirowały mnie do napisania pierwszych moich powieści „Wschody do nieba”, „Klępy śpią” i „Nie rób mi tego”. Kolejne książki, to już wnikliwa obserwacja rzeczywistości, analiza życia innych ludzi, związków udanych i nieudanych, problematyki, którą żyje nasze społeczeństwo, a nawet codziennych, zwykłych zachowań. Czy wie Pani, że sposób, w jaki formułuje zdania dozorca Leon z powieści „W kajdankach namiętności” jest zasługą pani kasjerki z pewnego marketu? Żeby nie było, od razu zaznaczam, że doceniam jej ciężką pracę. Niemniej pewnego dnia stałem sobie z koszykiem w kolejce do kasy i słyszę, jak zwraca się do klienta przede mną: „będzie reklamówka, zatem?”, a potem „gotówka czy karta, zatem?”, a na końcu „dziękuję, zatem”. I doznałem olśnienia. Do tego momentu wydawało mi się, że ze słowami, które są przypisane do języka jest podobnie jak z puzzlami. Muszą do siebie pasować. Okazało się jednak, że nie muszą.


Czy bohaterowie Pana książek mają jakieś cechy charakteru Pana znajomych lub rodziny?

Zacznę od tego, że nikt z rodziny nie był obecny w moich książkach. A co do znajomych... Jak już mówiłem wcześniej, moje pierwsze trzy książki w części dotyczą osobistych przeżyć. Tak więc również niektóre postacie istniały naprawdę, choć wplotłem je niekiedy w wydarzenia fikcyjne, czasem je ubarwiłem, zmieniłem imiona. Zdarzyło się też, że cechy jednego człowieka istniejącego naprawdę wystarczyły do wykreowania kilku postaci fikcyjnych. Tak było we „Wschodach do nieba”. Postać Suchego i Majora to w realu jedna i ta sama osoba. Oczywiście nie sposób w tym krótkim wywiadzie odnieść się do wszystkich postaci, występujących w moich książkach. Ale muszę powiedzieć, że taką bardzo ważną osobą, bohaterką drugiego planu w powieści „Nie rób mi tego” jest pani Jadzia. Chciałem oddać cześć Jadwidze Stańczakowej, wspaniałej kobiecie, niewidomej poetce, powiernicy i współpracownicy Mirona Białoszewskiego. Poznałem ją w ostatnich latach jej życia, na początku lat dziewięćdziesiątych. Zaprzyjaźniliśmy się. Wywarła na mnie ogromny wpływ. W sposób niezwykły postrzegała świat i dzieliła się tym ze mną. Do dziś nie mogę sobie darować, że tak mało czasu z nią spędziłem i że za jej życia nie doceniałem, jak pięknym była człowiekiem. W „Nie rób mi tego” postarałem się choć w jakimś stopniu przekazać to, czego mnie nauczyła. Że można patrzeć i nie widzieć albo nie widzieć i patrzeć. Można mieć doskonały wzrok, ale tak naprawdę być ślepcem. Inaczej mówiąc, ważne jest postrzeganie świata ze zrozumieniem. Niestety często otaczają nas ludzie, którzy, mówiąc delikatnie, nie bardzo dają sobie z tym radę. I jeszcze jedno. Jadwiga Stańczakowa była kimś bardzo poszkodowanym przez los, ale mimo to miała w sobie wiele optymizmu. Dzięki niej zrozumiałem, że osoby niewidome to wspaniali, wrażliwi ludzie, od których, zapewniam, można się wiele nauczyć i dowiedzieć o życiu. A wracając do sedna pytania, powiem, że w czterech ostatnich moich książkach, „Puść już mnie”, „Bo wiesz...”, „Kobieta niespodzianka” i „W kajdankach namiętności”, wszyscy bohaterowie są już wyłącznie wytworem mojej wyobraźni. Wszelkie podobieństwa do osób, które znam mogłyby być tylko dziełem przypadku lub mojej podświadomości.


"Ale moje powieści są adresowane również do mężczyzn, bo chcę, żeby mężczyźni wiedzieli, co tracą, kiedy nie potrafią rozmawiać z kobietami oraz wsłuchać się w to, co mówią."  - tak pisze Pan na swojej stronie. Czy to znaczy, że uważa się Pan za znawcę kobiet?

Moja chęć poznania kobiet bynajmniej nie oznacza, że uważam się za ich znawcę. Jeśli ktoś twierdzi, że dobrze je zna, to nie wie nic. Piszę o kobietach, bo uważam, iż często ich życie jest ciekawsze i bardziej skomplikowane od życia mężczyzn, a ci ostatni powinni sobie uświadomić, iż pierwszym krokiem do zrozumienia partnerki jest umiejętność słuchania. Mam tu na myśli otworzenie się na jej potrzeby i problemy. I to jest siła, którą kobieta doceni. Dominacja psychiczna, że nie wspomnę o fizycznej, która w ogóle skreśla partnera na starcie, jest tylko świadectwem braku męskości. I w ogóle wszyscy powinniśmy sobie uświadomić, niezależnie od płci, że trzeba rozmawiać i wykazywać się cierpliwością. Nie oczekujmy identycznych zachowań czy sposobów myślenia. Nie ma dwóch takich samych ludzi. Człowiek nie schodzi z taśmy produkcyjnej jak telewizor czy inny produkt tej samej serii. W momencie narodzin jest już niepowtarzalny...


Mógłby Pan pokrótce opisać w jaki sposób powstają Pana powieści? Ma Pan jakieś swoje specjalne rytuały?

Powieści najpierw powstają w mojej głowie, a dopiero potem zaczynam je pisać. Oczywiście, gdy siadam do komputera, to nie wiem jeszcze wszystkiego. Wiem o czym będzie książka, jak się zacznie i czasem też jak skończy. To, co nazwalibyśmy środkiem powieści, rodzi się w trakcie pisania. Nie zawsze wiem nawet, w którą stronę potoczy się akcja. Staram się przeniknąć do moich bohaterów i być wśród nich, obserwować, lecz za bardzo im nie przeszkadzać. Może to zabrzmiało trochę dziwnie, ale taka jest prawda. Kiedy piszę powieść, wtedy moje życie wygląda dość szczególnie, robi się trochę rozdwojone. A jeśli chodzi o rytuały... Tam, gdzie w moich książkach znajdzie Pani opisy, może nawet trochę metafizyczne, albo fragmenty mówiące o miłości, na pewno podczas pisania towarzyszyła mi muzyka.


Wiemy, że posiada Pan wiele zainteresowań, czy łączy je Pan w jakiś sposób? A może jednak zaangażowanie w tak wiele pasji jest dla siebie konkurencyjne?

Muszę je ze sobą łączyć. Po prostu nie mam innego wyjścia. Rezygnację z którejś z pasji uważałbym za życiową klęskę. Po studiach zrezygnowałem z muzyki i potem długo czułem się człowiekiem przegranym, niepełnowartościowym, który zdradził własne marzenia. Dopiero po latach otrząsnąłem się, zdałem sobie sprawę, iż mam tylko jedno życie i muszę o siebie walczyć. Zrozumiałem, że nie wolno mi odkładać tego na później, bo to tchórzostwo, chowanie głowy w piasek. Staram się więc pisać powieści najlepiej jak potrafię, staram się też komponować muzykę najlepiej jak potrafię. Te dwie pasje są wobec siebie najbardziej konkurencyjne. Co z tego wyniknie, pokaże przyszłość.


My mieszkamy w Gdańsku, Pan urodził się w Warszawie, czy mógłby Pan wskazać istotne dla Pana miejsca, które warto byłoby odwiedzić? (W razie gdybyśmy cudem znalazły się w stolicy. :D )

Zawsze, gdy ktoś odwiedza mnie w Warszawie na nowo odkrywam swoje miasto i po prostu poznaję je lepiej. Żeby nie wyjść na ignoranta, a nawet popisać się wiedzą, studiuję te miejsca, które powinienem pokazać. Tym samym przyjazd znajomych ma dla mnie po części charakter edukacyjny. W kwestii poznawania ciekawych miejsc mam swoje spostrzeżenia. Dawniej, chodząc po ulicach, widziałem wyłącznie to, co znajdowało się mniej więcej na wysokości mojego wzroku. Jednak kiedyś, idąc Alejami Ujazdowskimi, spojrzałem w górę i dostrzegłem wspaniałe gzymsy, płaskorzeźby i rzeźby na budynkach. Byłem w szoku. Nigdy wcześniej takiej Warszawy nie widziałem. Od tego czasu staram się patrzeć na miasta, w których przebywam z innej perspektywy, powyżej własnego nosa. A moja rada jest taka, że po Warszawie warto się po prostu przejść, a poza tym zobaczyć Wilanów, Park Łazienki Królewskie, Starówkę, Muzeum Powstania Warszawskiego, obowiązkowo Centrum Nauki Kopernik i przy okazji odwiedzić parę fajnych knajp.


Intryguje nas sposób w jaki kończy Pan swoje książki, w szczególności "W kajdankach namiętności". Czy celowo chciał Pan wyrolować swoich czytelników? Do końcowych stron byłam przekonana, że winowajcą jest Justyna...

Oczywiście, że robię to celowo, choć nie nazwałbym tego wyrolowaniem, lecz wręcz odwrotnie, poszanowaniem czytelnika. Myślę, że niezależnie od tego czy jest to powieść obyczajowa czy kryminał, czytelnik powinien być zaskoczony zakończeniem. Czyż warto czytać książki albo oglądać filmy, których koniec jest oczywisty, przewidywalny od samego początku? Jeśli tylko sposób, w jaki kończę moje powieści wyzwala u czytelnika pozytywne emocje, to bardzo się z tego cieszę. Mam nadzieję, że tak było w Pani przypadku.


Czy ma Pan w planach napisanie kolejnej książki? Jeśli tak, to o czym będzie ona opowiadać?

Tak, pomału układam ją w mojej głowie. Nie mogę z oczywistych względów ujawnić szczegółów, ale ogólnie rzecz biorąc, będzie to książka o miłości. Poza tym tradycyjnie zamierzam zaskoczyć czytelnika zakończeniem, ale nie tylko...


Bardzo dziękujemy Panu za poświęcenie czasu na odpowiedzenie na nasze pytania.

3 komentarze: